Moje trudne decyzje w małej firmie i ich efekty | PODCAST 44

author: Radek Klimek

Dzisiejszy podcast trzeba przyozdobić rysem biograficznym – jest kontynuacją treści zawartej w odcinkach 41 i 42, w których opowiadałem jak przygotować się do podejmowania trudnych decyzji w małej firmie. Dziś chciałbym się nieco odsłonić i pokazać, co się wydarzyło i czego się nauczyłem, że doszedłem do właśnie takich wniosków.

Moje trudne decyzje w małej firmie – przesłuchaj i pobierz podcast:

Uwaga! Spisana niżej treść jest czym innym niż nagranie. NIE JEST transkrypcją odcinka. Jest jego parafrazą i streszczeniem. W podcaście pozwalam sobie na większą swobodę, więcej porównań, przykładów, przemyśleń. Zachęcam do zapoznania się z dwoma wersjami, bo oba są przygotowane jako odrębne byty, nieco inne i wzajemnie się uzupełniające.

Geneza odcinka

Artykuł jest rozwinięciem podcastu dotyczącego tego jak podejmować trudne decyzje w firmie. Wspominałem w nim o sytuacjach, które stały się podstawą nagrania i myślę, że warto ten temat rozwinąć. To też kontynuacja zamierzeń dotyczących bardziej szczegółowego opowiadania o swoich doświadczeniach i przemyśleniach.

Być może zadajesz sobie pytanie – OK, ale co ja z tego będę miał/a? Po co mi słuchać tego, że gość, w sumie jakiś blogerowy nołnejm coś tam poopowiada sobie o swojej “karierze”?

Już odpowiadam.

Zupełnie inaczej brzmi opowieść, w której prezentuje się samą teorię, a całkiem inaczej jest pokazać ścieżkę, która kogoś ukształtowała i doprowadziła do konkretnego miejsca i wniosków. Wydaje mi się, że z doświadczeń i biografii często można wycisnąć więcej niż z samej, choćby najlepiej poukładanej teorii.

Nie twierdzę, że moja droga i podejmowane decyzje były jedyne i słuszne, ale może wyciągniesz dzięki temu swoje wnioski, odniesiesz to do swojej sytuacji, znajdziesz pewne podobieństwa i unikniesz powielania podobnych błędów.

Chciałem pokazać:

  • Decyzje, które już podjąłem i zaprezentować jak zmieniły moje życie, wpłynęły na to gdzie obecnie się znajduję i co robię
  • Co do nich doprowadziło, dlaczego musiałem je podjąć, co nie działało, było irytujące i męczące
  • Czego się obawiałem i czy obawy się spełniły
  • Jakich wymówek szukałem i jak sobie racjonalizowałem szkodliwe decyzje, nawyki i przyzwyczajenia
  • Czy żałuję tego co zrobiłem
  • Jak zapatruję się na nie po latach
  • Czego się nauczyłem, jakie wnioski wyciągnąłem

Oczywiście wszystkie omawiane kwestie pozostają w temacie prowadzenia firmy (nie opowiadam o rozterkach związanych z życiem prywatnym) i mojej kariery zawodowej. Starałem się też wybrać dość szerokie spektrum czasowe – od tych kluczowych sprzed lat, poprzez najświeższe, aż po takie, które już podjąłem, ale zacznę je realizować w niedalekiej przyszłości (co będzie o tyle ciekawe, że na bieżąco będziesz mógł / mogła zweryfikować to na ile moje przewidywania i obawy okazały się słuszne).

Ponadto ich ciężar gatunkowy też jest różny – są takie, nad którymi musiałem się głowić tygodniami i takie, które choć trudne, zostały podjęte w miarę gładko i naturalnie. Pewnie z Twojej perspektywy część z nich może się wydać śmieszna i naiwna, ale, uwierz – wtedy to naprawdę były problemy wielkiego kalibru. Tak to już jest że dla każdego z nas trudna decyzja zawodowa oznacza zupełnie co innego, a przez lata perspektywa naprawdę może się zmienić.

Co najważniejsze i kluczowe dla tego nagrania – po miesiącach / latach okazało się, że wszystkie te decyzje wyszły mi na dobre.

W dalszej części artykułu znajdziesz spisane streszczenie odcinka (najważniejsze rzeczy wybrane z podcastu), nagranie w formie mp3 do pobrania na dysk, linki do stron z podcastami, gdzie można go przesłuchać online  i nagranie wraz z prezentacją na YouTube. Szczegóły w spisie treści – sprawdź niżej.

Spis Treści
Zwiń
Rozwiń

1. Koniec zespołu The kosHells

O co chodzi?

Zacznę nieco nietypowo, ale pierwszą poważną decyzją, która pchnęła mnie na biznesowe tory i pozwoliła okrzepnąć w podejmowaniu innych działań, była decyzja o porzuceniu gry w kapeli punk rockowej The KosHells (na tym profilu znajdziesz sporo zdjęć z tego okresu).

Co mnie powstrzymywało? 

Najbardziej dojmująca była świadomość utraconego wysiłku, czyli:

  • Zainwestowanego czasu – godziny prób, wyjazdy na koncerty – spędziliśmy w salce kawał życia i trzeba było to zostawić
  • “Zainwestowanych” pieniędzy – zarówno w sprzęt, który stał się bezużyteczny jak i płytę, która zamiast być preludium “kariery” okazała się miłym wspomnieniem. A jako, że wtedy tej kasy za dużo nie było, to te wydatki dość potężnie szarpały kieszeniami
  • Znalezionego miejsca do gry – kto grał w kapeli wie o o chodzi. Znalezienie dobrej, suchej, ciepłej miejscówki, to spore wyzwanie. Nasze początki były ciężkie, graliśmy w piwnicy, w której nie było ogrzewania, i którą wiecznie zalewała woda, dopiero później mieliśmy profesjonalną salkę prób (którą zmieniliśmy na jeszcze lepszą)

Dlaczego podjąłem taką decyzję?

Zespół przechodził różne wzloty i upadki, rozstania, powroty, zmiany składu (spory problem mieliśmy zawsze z basistami), ale od pewnego momentu wszystko zaczęło się psuć i tak:

  • Odszedł Jerzy perkusista, który był naszym najmocniejszym ogniwem – wybrał inny zespół i nie dał rady tego wszystkiego pogodzić z pracą. A bez Jurasa uszło z nas sporo energii, bo był dobrym duchem i wszystko to ciągnął (odpadł  nam też jeden samochód do transportu co wtedy było dla nas bardzo ważne). De facto musieliśmy połowicznie wdrożyć dwie nowe osoby (basistę też) i zaczynać od początku
  • Odejście Jurasa spowodowało, że musieliśmy zaangażować dwóch chłopaków (Grubego i Kacpra) na perkusję i bas, którzy byli super uzdolnionymi muzykami, ale w kompletnie innych klimatach – więc nie dogadywaliśmy się na poziomie tworzenia, mieli całkiem inną wizję tego co i jak mamy grać
  • Równolegle dwie osoby, które zostały w zespole i były końmi pociągowymi (Humbak i ja), znalazły inne pasje i zespół finalnie zszedł na dalszy plan – u Humbaka była to wspinaczka, a u mnie Krav Maga
  • W końcu Humbak też zrezygnował, co przyspieszyło moją decyzję (z którą nosiłem się od dłuższego czasu)
  • W pewnym momencie próby stały się miejscem, w którym spotykaliśmy się na siłę, by tylko odbębnić to co mamy zrobić, a to słabo, jeżeli miały być innym hobby – wpadaliśmy na parę chwil, zmęczeni pracą, studiami, innymi zadaniami. Straciliśmy energię i zapał, ale żal nam było to całkowicie porzucać (gdzieś, w oddali dalej majaczyła się wizja wielkiego grania i wymarzone koncerty)

Czy żałuję podjętej decyzji?

Nie żałuję tej decyzji – dzięki KosHellsom, mam naprawdę fantastyczne wspomnienia: zarówno z prób, imprez, afterparty, jak i z kilkunastu koncertów, które udało nam się zagrać (w tym graliśmy przed moimi muzycznymi idolami: KSU, Analogs, The Bill). Ponadto mam nagraną płytę, która też będzie super pamiątką.

Podejmując decyzję o zakończeniu tego etapu, znalazłem więcej czasu na treningi Krav Maga, w której się wtedy zakochałem, a to zaowocowało karierą trenerską. O tym więcej opowiem niżej.

Ta decyzja uwolniła mi dużo zasobów czasowych, które spożytkowałem w lepszy sposób.

Ponadto, co jest chyba najważniejsze – z Humbakiem i Jurasem nawiązaliśmy prawdziwy, przyjacielski kontakt, który nie tylko utrzymujemy do dziś, ale… przekuliśmy na współpracę na kanwie zawodowej. Z Humbakiem (który jest programistą) współpracujemy od lat, o czym zresztą rozmawialiśmy w podcaście 15 – założenie firmy po 8 latach pracy na etacie. Humbak pomagał mi przy licznych zleceniach i współtworzy ze mną Sardynki. Naturalnym ruchem więc było, że do tej współpracy wciągniemy Jurasa, który też jest współautorem licznych artykułów.

I patrząc z perspektywy czasu, można rzecz, że życie naprawdę zabawnie się plecie: z trójki kumpli z kapeli punkrockowej po przeszło dwunastu latach jeden został radcą prawnym, drugi programistą, trzeci marketoidem i wszyscy razem tworzą blog o biznesie dla małej firmy. Chyba w najdziwniejszych snach, wtedy, nie przypuszczalibyśmy, że nasze ścieżki tak się ułożą. A jakie będą tego efekty? Czas pokaże. Mam nadzieję, że jak najlepsze.

Jakie wyciągnąłem po tym wnioski (z perspektywy czasu) w kontekście prowadzenia małej firmy?

  • Jasno trzeba ustalić sobie koncepcję – co, po co, dla kogo i dlaczego chcemy robić – brakowało nam koncepcji tego co i jak chcemy grać – miotaliśmy się między punkowym łomotem, ambitną muzą z solówkami, teksty w części były prymitywne, a w części miały poruszać ważne i poetckie tony – kompletny, chaotyczny misz-masz bez celu
  • Wyjdź od tego co potrafisz w tej chwili i to rozwijaj, a nie myśl o tym, jakie umiejętności musisz nabyć, by osiągnąć jakiś odległy ideał – chcieliśmy grać czasem super ambitnie, a brakowało nam do tego umiejętności. Mieliśmy skupić się na pisaniu prostych, typowo punkowych tekstów i prostej muzie, bez niepotrzebnych udziwniaczy. Zamiast tego podążaliśmy za jakimś śmiesznym, wirtuozerskim ideałem, którego pewnie nigdy byśmy nie osiągnęli. Podchodziłem do tego trochę jak ludzie  w talent show – nie myślałem o tym, żeby w tej chwili robić muzykę, która sprawia mi frajdę, ale wizualizowałem sobie naiwnie jak to będzie, jak zrobię kiedyś karierę. Więcej żyłem przyszłością i marzeniami, niż teraźniejszością
  • Jeżeli chcesz coś robić na serio i mieć na serio efekty, trzeba schować ego do kieszeni, pokornie i cierpliwie ćwiczyć, zdobywać wiedzę i stawać się w tym coraz lepszym – banał, ale w KosHellsach regularnie ćwiczyli Humbak i Juras, natomiast ja sobie odpuszczałem i brak tych ćwiczeń rzutował na jakość gry, pomyłki. Marzeniami żyłem jak król. Nie zagrałem ani jednego koncertu, na którym nie zaliczyłem jakiejś sążnistej wyjebki. Myślałem, że laury spadną tylko za to kim jestem i jakie mam pomysły. Chciałem mieć super karierę, super kapelę, przy minimalnym wysiłku. Nie ogrywałem skal, nie ćwiczyłem w każdej wolnej chwili, nie interesowałem się sprzętem, nie kombinowałem, jak i gdzie dodatkowo zarobić, by sobie kupić lepszy sprzęt, nie zainwestowałem w lekcje u kogoś… Nie da się tak. Nie angażowałem się w to 120 %. Powinienem się w pełni zajarać ciężką pracą u podstaw, a nie samym blichtrem, ale powinienem wykorzystywać każdą wolną chwilę, ćwiczyć, wymyślać, ćwiczyć, praktykować, ćwiczyć, szukać wiedzy, ćwiczyć….

PS: Kapelę możesz ocenić tutaj i tutaj (tak, ja śpiewam).

The koshells - Jaros, Fryta, Radek, Humbak i Jurczi.
A tak właśnie wyglądaliśmy w kapeli – na dole od lewej jestem ja, Michał / Humbak i Jurczi – razem dalej współpracujemy i tworzymy Sardyny.

2. Zmiana kierunku studiów i rezygnacja z doktoratu

O co chodzi?

O moją dość bogatą ścieżkę studencką (studiowałem w sumie 7 lat). Najpierw na II roku porzuciłem prawo, by zacząć studiować polonistykę, a potem kończąc zajęcia na polonistyce, dostałem się na doktorat (zdałem egzamin), z którego zrezygnowałem po jednym dniu, gdy okazało się, że dostałem pracę i nie będę w stanie pogodzić robienia doktoratu i studiowania, pracy na etacie oraz treningów Krav Maga (którą chciałem zacząć ćwiczyć).

Dlaczego podjąłem taką decyzję?

Zacznijmy od tego, że prezentowałem klasyczne podejście do nauki i kariery zawodowej, dość popularne w Polsce po latach komuny: trzeba się uczyć, bo wykształcenie to klucz, bez literek przed nazwiskiem nie dostaniesz żadnej dobrej pracy, a dobrze płatna posada i praca u kogoś była moim wymarzonym celem. Cóż, któż by się wtedy spodziewał, że rynek pracy tak się przepoczwarzy, że w dobie szczytu swoich intelektualnych możliwości istotne będzie przede wszystkim doświadczenie i praktyka.

Zatem decyzja (jako, że nie wiedziałem co chcę w życiu robić) o studiowaniu prawa była racjonalna, a taka kariera wydawała się ciekawą opcją. Zwłaszcza dla kogoś, kto namiętnie oglądał serial Ally McBeal. A później trzeba było się zderzyć z brutalną rzeczywistością i dziesiątkami książek i podręczników do opanowania.

Jestem człowiekiem, który nigdy nie potrafił się uczyć na pamięć, skupić przy nauce. Mogłem po 3-4 razy przeczytać podręcznik, a i tak zapamiętywałem z niego 20-30 %. A na prawie trzeba było mieć średnią powyżej 95%. Na studiach prawniczych strasznie się męczyłem, odstawałem poziomem od grupy, przykładowo 5-krotnie zdawałem prawo konstytucyjne (mówiąc wprost byłem najgłupszy i najsłabszy  w grupie), a dodatkowo wtedy byłem strasznie dziecinny (syndrom klasycznego dużego dziecka,  co do dzisiaj mi trochę pozostało).

Równolegle więc zacząłem studiować polonistkę (o ironio, w swej zuchwałości myślałem, że dam radę uciągnąć dwa kierunki, a tak naprawdę już sobie budowałem poduszkę), a po którymś oblanym egzaminie na prawie postanowiłem, że to jednak nie dla mnie. I pożegnałem bez żalu Wydział Prawa i Administracji w Katowicach, postanowiłem, że zepnę poślady, skończę polonistykę, bo dalej twierdziłem, że trzeba skończyć jakieś studia, by mieć godziwe stanowisko. To chociaż skończę takie, na których sobie poczytam, bo lubię czytać.

O dziwo mi się to udało, przebrnąłem prawie bezboleśnie, przez całe 5 letnie studia miałem tylko jedną poprawkę z gramatyki historycznej.

Później, siłą rozpędu, wystartowałem na doktorat, na który się dostałem. I, z którego od razu, po dwóch dniach zrezygnowałem.

Co mnie powstrzymywało? 

Rzucając prawo zastanawiałem się czy na pewno robię dobrze, bo magister prawa daje lepsze zawodowe perspektywy niż magister polonistyki (tym bardziej po literaturoznawstwie). Ale pomyślałem, że… jakoś to będzie. Na szczęście miałem wtedy duże wsparcie ze strony mamy, także pomogła mi uspokoić wyrzuty sumienia, za co jestem jej wdzięczny.

Jakie były efekty?

Nawet niezłe. Idąc na polonistykę, nie do końca wiedziałem, co chcę w życiu robić, od pewnego etapu marzyła mi się (o zgrozo) kariera naukowa – chciałem zostać profesorom (specjalizacja: Pozytywizm) i wykładać na uczelni. Jednocześnie studiując chwytałem się jakiś drobnych zleceń związanych z pracą językiem: pisaniem tekstów do ulotek i artykułów, początków coprywritingu, pozycjonowania, staży związanych z reklamą… I tak zacząłem interesować się tematyką rodzącego się w Polsce e-commerce, zbierałem doświadczenie i finalnie spełniłem swe marzenie, wskakując na stałe, na umowę o pracę, na etat do działu marketingu w firmie IT.

Czy żałuję podjętych decyzji? 

W ogóle. Uważam, że to były jedne z dwóch najlepszych decyzji w życiu. Gdyby nie one, nie pisałbym teraz tego tekstu. Popełniłbym wielką, życiową pomyłkę, gdybym został na prawie. Nawet jakbym jakimś cudem dociągnął (w co naprawdę wątpię) do końca, byłbym najgorszym prawnikiem w dziejach. Biedni moi niedoszli klienci o setkach przegranych spraw.

Popełniłbym również wielką, życiową pomyłkę, gdybym został na doktoracie – zarówno pod względem straconego czasu, zarobków (nie wiem jak jest teraz, ale wtedy stypendia to były jakieś ochłapy, a jeszcze je trzeba było dostać). Zmarnowałbym kilka lat życia w bibliotece, gdy mógłbym zdobywać cenne zawodowe doświadczenie, a pewnie finalnie i tak etatu bym nie dostał (bo na te etaty wszyscy czyhali jak sępy na truchło bawoła, który zaraz ma zdechnąć).

Jakie wyciągnąłem wnioski?

Nie ma co ślepo wierzyć w ogólne, społeczny prawdy objawione: bo coś trzeba, bo wypada, bo to jest rozsądne i racjonalne. Bo tak ludzie robili / robią. Bo takie są zasady rynku. Bo tak zawsze było. Warto sobie odpowiedzieć na pytanie – czy zaiste jest tak samo w moim konkretnym przypadku? Te teorie też nie są stałe, świat się zmienia, nie ma co trzymać się sztywno założeń (choćby wydawały się rozsądne).

Nie ma co żałować przebytej drogi i roztrząsać co można było zrobić lepiej i inaczej. Przecież to właśnie ta suma doświadczeń doprowadziła mnie do miejsca, w którym jestem teraz. I choć z jednej strony żałuję, że nie założyłem firmy od razu, to z drugiej – jaką mam gwarancję, że jeżeli wtedy bym ją założył to by mi się udało, wedle teraźniejszych założeń i oczekiwań? Nie wiem jakby się potoczyło moje życie i czy faktycznie tamta decyzja zaowocowałaby spektakularnym sukcesem. Zamiast rozpamiętywać to co się zawaliło i na co nie ma już się wpływu, lepiej skupić się na tym, na co wpływ mam.

Trzeba się zawsze zastanowić, czego naprawdę się chce i, nie bać się i nie wstydzić odpuszczać i rezygnować – nie tylko kiedy coś nie wychodzi, ale też (a może przede wszystkim), gdy coś już się uda, alej równoecześnie pojawiają się lepsze i ciekawsze opcje.

Jeżeli zawodowo do czegoś nie jestem przekonany, trzeba szukać jak najszybciej opcji, by taki stan rzeczy zmienić. Jeżeli w jakieś pracy / zawodzie źle się czujemy, męczymy się, to zmiana i tak nadejdzie, nie ma co jej odwlekać. Tkwiąc w takim irytującym zawieszeniu tylko marnuje się czas, marnuje się życie i pogłębia frustrację. I, mimo, że jest coraz gorzej, przyzwyczajamy się i coraz trudniej się wyrwać.

Nie ma też co szczegółowo i sztywno planować ścieżki zawodowej – bo niezbadane są wyroki opatrzności, a i tak jakoś się wszystko wyprostuje.

3. Założenie firmy i porzucenie etatu

O co chodzi?

Po półtorej roku zamieniłem pracę na etacie na rzecz własnej działalności gospodarczej.

Ja w pracy w biurze.
Tak zaczął wyglądać mój entuzjazm do pracy w biurze.

Dlaczego podjąłem taką decyzję?

Kiedy zacząłem pracować na etacie, myślałem, że złapałem boga za nogi. To było spełnienie zawodowych marzeń: miałem stabilną pracę w obszarze, który lubiłem, przewidywalny dochód, niezłe perspektywy i bezterminową umowę o pracę. Żyć nie umierać.

Sen o sielance jednakowoż prysł jak sraczka. Bardzo szybko zacząłem odczuwać zmęczenie i wypalenie pracą w biurze, dopadło mnie poczucie zmarnowanego czasu (na dojazdy i bezproduktywne siedzenie, żeby siedzieć).

Czułem, że z pracą mogłem się wyrabiać szybciej, ale system wynagrodzeń i ówczesny szef sprzedaży wymagali by swoje 8 godzin “odsiedzieć” jak Guanatamo. Więc rozwlekałem zadania tak, by ten ośmiogodzinny dzień pracy jakoś wypełnić.

Równolegle zaczęły się pojawiać pierwsze drobne zlecenia, które realizowałem po godzinach. Zacząłem też rozwijać własne strony (między innymi stopnadwadze.pl) – gdzie zaczęły pojawiać się zlecenia na artykuły sponsorowane. Praca plus dojazdy zajmowały mi 11 godzin dziennie (dojeżdżałem pociągiem z Tychów do Chorzowa). Do tego trenowałem Krav Maga w Katowicach – więc bywały dni, że wychodziłem z domu o 6:00 i wracałem o 23:00.

Czułem coraz mocniej, że jeżeli spędzałbym więcej czasu w domu to i tak bym dał radę poradzić sobie z zdaniami z firmy, zarabiać więcej i rozwijać jednocześnie własne rzeczy.

Muszę od razu zaznaczyć (bo bym by nie fair), że decyzję było mi podjąć łatwiej, bo już na starcie zapewniłem sobie stałą obsługę dwóch firm – miałem więc zagwarantowane stałe, miesięczne dochody. Prawdopodobnie, gdyby nie ten fakt, nie zdecydowałbym się na założenie firmy

Czego się bałem?

Miałem wszystkie obawy, które towarzyszą osobom porzucającym etat i zakładającym firmę:

  • Utrata stałego źródła dochodu
  • Lęk przed tym co się stanie, jak będę miał wypadek – co z L4 i tak dalej (nie miałem wtedy żadnych oszczędności)
  • Co jeżeli nie znajdę klientów i będę musiał zamknąć firmę?
  • Jak sobie poradzę z biurokracją i podatkami
  • I tak dalej… (o wszystkich opowiadałem w podcastach dotyczących założenia własnej firmy: Własna firma czy etat – co wybrać | PODCAST 20, Dlaczego nie warto zakładać firmy | PODCAST 09).

Jakie były efekty?

Efekty widzisz teraz, słuchając podcastu i czytając blog. Ta decyzja “uwolniła umysł”, przygotowała grunt pod to, by po latach dostrzec co jest zawodowo dla mnie naprawdę ważne, do czego dążyć, jak być bardziej asertywnym wobec otoczenia. Wszystkie te konkluzje zawarłem w podcaście 01 Dlaczego warto założyć własną firmę

Zatem dzięki założeniu firmy, przeszedłem fantastyczną drogę zawodową, obecnie realizuję się w super rzeczach, które dają mi dużo satysfakcji współpracuję z genialnymi ludźmi.

Czy żałuję podjętej decyzji?

Krótko. Nie żałuję. To była bardzo dobra decyzja.

Jakie wyciągnąłem wnioski?

Większość obaw z jakimi się przyjdzie nam zmierzyć jest straszna tylko w naszej głowie. Większość problemów, których się spodziewałem, nie wystąpiła, a te, które się pojawiły co do jednego prędzej czy później udało się rozwiązać. Nie ma co za dużo się martwić, bo na przyszłość i tak mamy ograniczony wpływ. O problemach najlepiej zacząć myśleć, gdy się pojawią.

Warto próbować, bo nawet jeżeli coś nie wyjdzie – pozostaje czyste sumienie, że się podjęło ryzyko. To też kolejna dawka doświadczeń, które można wykorzystać w przyszłości. A to dużo lepsze, niż zastanawianie się całe życie, co by było gdyby… 

Wizja zasuwania na etacie, w którymś momencie stała się przerażąjąca.
Wizja tyrania na etacie do końca życia, w którymś momencie (dość szybko) stała się przytłaczająca.

4. Rezygnacja z obsługi nowych klientów, minimalizowanie zobowiązań, skupienie się na swoich projektach

O co chodzi?

W pewnym momencie prowadzenia firmy, podjąłem decyzję o tym, że poza moimi dwoma stałymi klientami (branża IT i branża budowlana – więcej o tym w podcaście 00), nie będę obsługiwał żadnych nowych klientów. Jednocześnie postanowiłem, że nie będę skalował biznesu w agencję marketingową i pozostanę w formie jednoosobowej działalności gospodarczej.

Założenia były następujące:

  • Nigdy nie będę nikogo zatrudniał na umowę o pracę (tylko zlecenia, dzieło, najchętniej fakturowanie B2B).
  • Będę prowadził tak firmę, że do zarządzania wystarczy mi komputer, smartfon i internet, w której nie jestem przykuty do określonego miejsca w określonych godzinach i nie potrzebuję wynajmu powierzchni biurowej.

Decyzje te podjąłem mimo tego, że wcale się nie reklamując (nie posiadałem nawet własnej strony internetowej) z polecenia, średnio co 1-2 miesiące znajomi “naganiali” mi gotowych klientów, którzy to klienci byli bardzo zainteresowani współpracą.

W postanowieniu tym wytrwałem również po uruchomieniu Sardynek (stan na listopad 2020, średnio raz na miesiąc, ktoś pisze z czytelników pisze z prośbą o pomoc i ofertą płatnej współpracy).

Czego się bałem?

Jedyna rzecz, która mnie męczyła to utrata potencjalnych zarobków. Wszak, patrząc neutralnie z boku, takie podejście wydaje się absurdalne i jest zaprzeczeniem prowadzenia firmy – zgłasza się do Ciebie klient, prosi o obsługę, a Ty odmawiasz nie bo nie. 

Dlaczego podjąłem taką decyzję?

To była konsekwencja drogi odejścia z etatu i przeskoczenia do własnej firmy. Dla mnie zawsze (wierz lub nie) ważniejszy był spokój i wolność, niż wysokie zarobki. Myślę, że ta cena spokoju była wysoka z racji dość traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Chodziło mi o to, bym:

  • Mógł prowadzić firmę w spokoju, nie czuć presji czasu, ani wygórowanych oczekiwań ze strony klienta
  • Unikać pracy, w której będę zobligowany do spędzenia gdzieś czasu w powtarzalnych porach i określonych godzinach (mówiąc bardziej po ludzku – pełnić dyżur w biurze, być pod telefonem), która byłaby synonimem pracy na etacie
  • Ponosił jak najmniej odpowiedzialności względem pracowników (a gdy pracują na etacie relacja bardzo się zmienia – choćby w kontekście regularnych wypłat, urlopów, etc.)
  • Opierał się o model współpracy bazujący na rozliczaniu tylko za efekty, a nie godziny spędzone w pracy (co również jest w znacznej mierze w opozycji do zatrudniania kogoś na etat)
  • Zadbał o to, by firma mnie nie hamowała i zmuszała do pracy po 12 -14 godzin – gdy chcę jechać na wyjazd / urlop / zrobić sobie dzień przerwy – to robię. Choć prawda jest taka, że gdybym mógł i nie miał scysji rodzinnych to bym spędzał z miłą chęcią dziennie przed komputerem nawet 16 godzin. Kluczowe jest jednak to, by zawsze to jak pracuję i spędzam czas było moim wyborem i sprawiało mi to frajdę.
  • Zniwelował konieczność telefonów, telekonferencji, spotkań, prowadził firmę tak, by cała komunikacja opierała się o e-mail i drogę elektroniczną, a rozmowy telefoniczne były prawdziwym ewenementem.
  • Mógł jak najwięcej rzeczy zautomatyzować
  • Mógł rozwijać przede wszystkimi swoje projekty, swoje rzeczy (i to był najsilniejszy motywator). Dlatego, że każdy nowy klient, każdy nowy projekt, to jest oderwanie uwagi od tego, co jest dla mnie najważniejsze
  • Wykorzystał swoją kreatywność: kreował, tworzył, nagrywał – rzeczy przydatne innym, profesjonalne, solidne, ambitne – coś, czego po latach nie będę się wstydził i z czego będę dumny

Droga to osiągnięcia tych założeń cały czas trwa. Nie udało mi się też zrealizować wszystkich planów po drodze, musiałem sprawdzić kilka rzeczy, popełnić mnóstwo błędów, złamać swoje założenia.

Cały proces określiłbym jako będący w toku.

Jakie były efekty?

Z negatywnych:

Nie wiem ile stałych współpracy udałoby mi się nawiązać, ale myślę, że decyzja o rezygnacji ze wszystkich potencjalnych ofert pozbawiła mnie około 20-40 potencjalnych klientów. Nawet jeżeli tylko kilku udałoby się namówić na regularną współpracę, to efekty finansowe mogłyby być niezłe, tym bardziej, że jeżeli robiłbym swoją robotę dobrze i dążył do pozyskania kolejnych  – to pewnie zaczęliby mnie polecać dalej.

Musiałbym się jednak w wielu punktach sprzeniewierzyć swoim żelaznym zasadom, a tego nie chciałem (i dalej nie chcę) robić. Innymi słowy – budowałbym markę agencyjnego eksperta na rynku i zarabiał adekwatne do tej marki pieniądze.

Z pozytywnych:

Po 7 latach jest tak jak sobie założyłem. Nie zatrudniam nikogo na stałe, firmę prowadzę z dowolnego miejsca, byle był internet. Mam dwóch, stałych, wieloletnich klientów, z którym się doskonale dogaduję. Kiedy chcę – wyjeżdżam, kiedy chcę – odpuszczam sobie. Mam regularne, powtarzalne, przewidywalne dochody,  które powoli, ale stale rosną. Prowadząc biznes praktycznie się nie stresuję – to co mam, to jakieś niewielkie problemiki, które są łatwe do przeskoczenia.

Co do kwestii finansowej, bo ona może być najbardziej interesująca. Niby pieniądze są mniejsze, jeżdżę 11 letnią Skodą, nie jestem milionerem (jeszcze), ale z drugiej strony:

  • Na wszystko co chcę mi wystarcza, nie muszę liczyć każdego grosza i zastanawiać się na co mogę, a na co nie mogę sobie pozwolić (co nie oznacza, że nie trzymam dyscypliny finansowej i wszystko notuję w Excelu)
  • Nigdy nie musiałem brać kredytu, podatki, faktury, ZUS-y i zobowiązania reguluję na bieżąco
  • Gdy chcę sobie kupić buty, kurtkę, grę – nie muszę sobie odmawiać, przeliczać, pożyczać
  • Miesięczne, zaskakujące wydatki – takie jak dentysta, weterynarz, kupienie czegoś do domu – nie powodują palpitacji serca i nie stanowią problemu
  • W 2020 roku na wakacjach i wyjazdach spędziliśmy prawie 2 miesiące
  • Regularnie powiększam oszczędności
  • Póki co w ogóle nie odczułem skutków kryzysu i pandemii (moje dochody nawet wzrosły), nie wpadłem w żadne stresujące sytuacje, nic się nie zmieniło – to stan na listopad 2020, nie wiem jak długo się to utrzyma

A najważniejszą rzeczą jest to, że powoli, systematycznie, w swoim tempie mogę pracować nad swoimi projektami i pomysłami (w tym sardynkowym blogiem i podcastem).

Czy żałuję podjętej decyzji?

To była najlepsza decyzja w moim życiu.

Choć jestem zgorzkniały i często się irytuję tym, że postępy idą za wolno, to działam tak, jak sobie założyłem, jak mi jest wygodnie, bez nerwów, pośpiechu, zewnętrznej presji. A przy tym zarabiam godziwe (choć niespecjalnie duże) pieniądze. A jeszcze lepsze jest to, że dookoła tych projektów udało mi się zbudować naprawdę dobrą ekipę, która uwierzyła w ich moc i pcha je razem ze mną. I wszystko to cały czas się rozwija.

Jakie wyciągnąłem wnioski?

Warto zaufać intuicji, nawet jeżeli wszyscy eksperci dookoła mówią, że tak się nie robi, że to szaleństwo, że kanon postępowania w branży nakazuje coś zupełnie przeciwnego. Są złote zasady, złote porady, które wydają się logiczne i praktyczne i można się nimi sugerować. Ale przede wszystkim trzeba postępować, tak jak podpowiada nam jakiś głos wewnątrz.

Czasem mieć lepiej spokój i robić to co sprawia frajdę za mniejsze pieniądze.

Matka Boska pieniezna
No cóż, Matka Boska Pieniężna nigdy specjalnie nie motywowała mnie do działania. Wolałem święty spokój.

5. Rezygnacja z prowadzenia zajęć Krav Maga

O co chodzi?

Po 8 latach uczęszczania na zajęcia Krav Maga i po 4 latach prowadzenia zajęć (dla dzieciaków i dorosłych), podjąłem decyzję o zamknięciu tego etapu życia i powrotu do sportów walki tylko w ramach hobby, gdy będę miał na niego czas.

Dlaczego podjąłem taką decyzję?

Złożyło się na nią kilkanaście (jak nie kilkadziesiąt) czynników, z których część przez długi okres czasu narastała. Będzie tutaj sporo rozważań, ale to tez w miarę świeża sprawa, która mocno we mnie siedzi:

Najważniejsze były takie:

  • Oszukiwałem siebie, że jest to hobby, za które mi płacą, ale tak naprawdę oprócz prowadzenia zajęć, trzeba było ogarniać sporo innych czynności (listy obecności, odbieranie telefonów, zwożenie i sprzedaż sprzętu, spotkania organizacyjne, obecność na eventach). Jak podliczyłem to czasowo, wychodziło około 1/4 etatu, a same te czynności dodatkowe powodowały, że godzinowa stawka za prowadzenia treningu spadła dramatycznie (dlatego, że ja do stawki godzinowej wliczam WSZYSTKIE czynności – dojazdy, sprawy organizacyjne, spotkania, telefony – zobacz jak wyliczyć stawkę godzinową dla małej firmy).
  • Od pewnego momentu zacząłem być wypompowany. Jak się urodził Maks, nie wyrabiałem się ze wszystkim, głowę miałem przeładowaną zadaniami, a pójście na trening zacząłem traktować jak jeszcze jedną rzecz do odfajkowania, która w ogóle nie sprawiała mi radości. Byle szybciej, byle to zrobić, byle wrócić do domu.
  • Wmawiałem sobie, że regularne treningi zagwarantują mi dawkę ruchu, że sam się nie zmobilizuję w domu. I faktycznie tak było przez długi okres czasu – mówiłem o tym w podcaście 37 o tym jak mnie dopadły wypalenie i kryzys twórczy (choć tu się jeszcze nałożyły inne czynniki). Tak naprawdę, to była wymówka. Przez ostatnie pół roku prowadzenia byłem tak wypompowany psychicznie, że jako trener ograniczałem swoją aktywność na treningach do minimum  – wykonywałem tylko z grupą ćwiczenia siłowe (nawet Marcin, jeden z moich ulubionych studentów powiedział, że trener to zawsze taki zły i naburmuszony przychodzi. A ja po prostu byłem przeładowany zadaniami, i żyłem w ułudzie, że końcu uda mi się to wszystko uporządkować). Od maja do końca września w ogóle przestałem ćwiczyć i się ruszać, spasłem się strasznie. Teraz dopiero powoli wracam do formy.
  • Zmęczyła mnie konieczność regularnego stawiania się na zajęciach – prowadziłem dwie grupy, po 1,5 godziny, to mi 2 razy w tygodniu wyrywało w sumie 8 godzin. Zastępstwa były możliwe w wyjątkowych sytuacjach. I dopiero po czasie dotarło do mnie, że porzuciłem etat by mieć więcej czasu, po czym wpakowałem się w działalność, która w sumie jest jak etat. A więc łamałem tym jedno ze swoich podstawowych założeń, dla których założyłem firmę. Paradoks – uciekłem od regularnej pracy w biurze, by regularnie, o ustalonych porach, prowadzić zajęcia.
  • Uświadomiłem sobie, że wkładam dużo czasu i pracy w rozwój marki, która nie jest i nie będzie nigdy moja, z którą jeżeli się rozstanę, nie będę w ogóle utożsamiany i nie przełoży się w żadnej sposób, na działania związane z obszarem zawodowym marketingu, e-commerce i PR. Czyli cały mój trud, będzie szedł na budowanie biznesu kogoś innego. A też sobie przecież obiecywałem, że będę rezygnował z takich działań.
  • Okłamywałem się, że jestem w stanie pociągnąć kilka ambitnych projektów jednocześnie. Gdzieś, w planach przyszłościowych, roiłem sobie, że pokażę, to na Sardynach jako przykład jak fantastycznie można zarządzać sobą i swoim czasie, a czytelnicy będą mi zazdrościć i będą chcieli działać tak jak ja. No cóż, narodziny Maksa brutalnie zweryfikowały to podejście i trzeba było zacząć rezygnować z działań najmniej perspektywicznych – pod względem rozwoju i pieniędzy.
  • Nie miałem czasu i motywacji, by poprawiać swoje techniki i swój poziom – nie wyrabiałem się ze względu na inne zadania. I miesiąc w miesiąc sobie obiecywałem, że to zmienię, a zadowalającego mnie progresu było brak. Technicznie i merytorycznie ciągle byłem jednym z najsłabszych instruktorów. I tak przez 2 lata to trwało. Zaczęło mi to, w którymś momencie bardzo przeszkadzać, choć na zajęciach nadrabiałem energią i humorem. Ale finalnie nie o to chodziło. Zadałem sobie pytanie, czy jestem instruktorem, do którego sam bym chciał chodzić na zajęcia. Odpowiedź była negatywna.
  • W okresie pandemii prowadziliśmy zajęcia online – więc odpadła mi konieczność dojazdów na treningi stacjonarne. Nagle okazało się, że  w ogóle mi ich nie brakuje, że wolny czas mogę świetnie zagospodarować i z niechęcią patrzę w przyszłość, gdy miałem na nie wrócić. Więc koronawirus ułatwił mi decyzję.
  • Dotarło do mnie, że ja całe życie szedłem własną drogą, robiłem rzeczy po swojemu. Pojawił się zakręt życiowy, który spowodował, że chciałem się stać się członkiem jakiejś ekipy i mnie to mnie psychicznie wzmocniło, ale po czasie to uczucie zaczęło przygasać, aż wróciłem do podejścia, w którym zawsze czułem się najlepiej, czyli sobiepaństwa i klasycznego introwertyzmu.

Co mnie powstrzymywało? 

Czemu tak długo odwlekałem decyzję o przeniesieniu treningów?

  • Zasada zmarnowanych zasobów. W klub włożyłem dużo energii i czasu, nie tylko prowadząc zajęcia – pomagałem w kampaniach reklamowych, tworzeniu materiałów marketingowych – przez te wszystkie lata trochę się tych działań uzbierało, włożyłem w to sporo serca, a teraz trzeba to było zostawić (taka niechęć do porzucenia projektu, rzeczy, nad którymi lata się pracowało, jest największym hamulcem blokującym przed trudnymi zmianami – opowiadałem o tym w podcaście 10 Jak być asertywnym i mówić nie oraz 41 Jak podejmować trudne decyzje w małej firmie
  • Nawiązałem kumpelskie relacje z innymi instruktorami, czułem, że moja decyzja ich zawiedzi
  • Żal mi było relacji ze studenami, którzy chodzili do mnie na zajęcia, bo stanowili super ekipę. Trudno się rozstać, gdy widzisz jak ktoś się rozwija, łapie nowe skille, zmienia swoje życie (pod względem sprawności fizycznej), dzięki tobie. Do dzisiaj mnie to gryzie. Ale czasem brutalnie trzeba spojrzeć, co jest lepsze dla mnie samego, a nie dla innych, tak naprawdę obcych mi, osób
  • (Absurdalne) Jeden z bardziej doświadczonych instruktorów przepowiedział mi kiedyś, że jedgo zdaniem prędzej czy później zrezygnuję z prowadzenia zajęć, a ja się hamowałem przed decyzją, by nie okazało się, że miał rację i jego przewidywania były słuszne (XD)
  • Włożyłem dużo pieniędzy i czasu w wyjazdy i szkolenia, rozwijałem się, zdobywałem wiedzę, która w momencie porzucenia w sporej mierze okazała się bezużyteczna, bo do prowadzenia zajęć nie planuję już wracać
  • Moje odejście mogło być odebrane jako porzucenie okrętu z racji epidemii (to były i są trudne czasy dla klubów fitness)
  • Bycie instruktorem było w jakiś sposób nobilitujące, należało się do grona prowadzących zajęcia, które w obrębie klubu można było uznać za elitarne (tak długi czas było, człowiek jest zwierzęciem stadnym, cieszyłem się, że wskoczyłem do jakiejś grupy, której byłem chyba ważną częścią, puszyłem się jak paw, choć dziś wstydzę się tego uczucia)
  • Odpadała mi część pewnego i stałego wynagrodzenia (choć nie wiem jakby to było w trakcie pandemii) – nie były to specjalnie duże pieniądze, ale też nie były małe, a z okazji dodatkowych eventów jak egzaminy czy wyjazdy pula wypłaty była zacna. Wybaczcie, ale nie będę pisał, ile to było. To już moja sprawa i klubu. Zdecydowanie za mało, by utrzymać z tego siebie i firmę, ale bardzo OK jako kasa dodatkowa, która można sobie odłożyć (choć, jak zaznaczałem, kluczowe było to, że traktowałem to jako hobby, stawki godzinowe wychodziły słabiej)

Jakie były efekty?

Przez pierwsze dwa tygodnie po decyzji czułem się jakby rozstawał się z dziewczyną ze swojej winy (poważnie). Ale, jak to w przypadku rozstań bywało, emocje szybko zaczęły gasnąć, a pozostało utwierdzenie się w decyzji. Bezpośrednio to wydarzenie stało się pobudką do nagrania podcastu 41 o tym jak podejmować trudne decyzje w małej firmie (kto wie, może też to była forma autoterapii).

Dzięki pobytowi w klubie zyskałem dwóch naprawdę fantastycznych kumpli (można by rzec nawet, mam nadzieję, że się nie obrażą – przyjaciół), z którymi dalej utrzymuję super kontakt, i z którymi współpracuję. Przema możecie znać, bo jest moim asystentem i pomaga mi w firmie, natomiast z Hanyskiem współpracujemy przy moich portalach o zdrowiu i powoli dłubiemy wspólny projekt.

I to jest też kolejna ciekawa rzecz, bo część doświadczenia, którego nabyłem jako instruktor, pozwoliła mi przemodelować całkowicie koncepcję strony stopnadwadze.pl (którą chciałem przenieść w stan hibernacji) i spróbować tchnąć w nią nowe życie – z jakimi efektami okaże się mam nadzieję w ciągu najbliższego roku (czyli 2021).

Czy żałuję podjętej decyzji?

Zastanawiałem się nad tym krokiem ponad dwa tygodnie. Choć bardzo trudna, była to bardzo dobra i słuszna decyzja.

Mam więcej czasu, odciąłem się od kolejnych zobowiązań, porzuciłem też kolejną formę zewnętrznego przymusu i pracy tak, jak ktoś by ode mnie oczekiwał (nie ma się co oszukiwać, klub nie był mój i musiałem podążać – co jest w zupełności naturalne – zgodnie z linią przezeń wyznaczoną, a spełnianie oczekiwań innych i robienie zawodowo czegoś czego ktoś ode mnie oczekuje, z wiekiem coraz bardziej mi przeszkadza). Zyskałem miesięcznie około 40-50 godzin, dzięki temu mogę się jeszcze bardziej skupić na swoich projektach.

Jakie wnioski wyciągnąłem?

Mamy jedno życie. I czasem warto w nim być samolubnym. Zwłaszcza, gdy mówimy o ścieżce zawodowej. Bez względu na to jakie relacje z kimś nas łączyły, czy łączą. A trudne decyzje, jeżeli pojawiają się na horyzoncie, i dopuścimy wstępnie możliwość ich spełnienia, to oznacza to, że już zostały podjęte. Nie ma co ich niepotrzebnie przeciągać.

Trzeba być wiecznie czujnym i ciągle, codziennie patrzeć sobie na ręce. Czy nie oszukujemy się, próbując racjonalizować jakieś decyzje, które są tak naprawdę dla nas szkodliwe, choć wygodne. Czy nie szukamy jakiś kłamliwych tłumaczeń, by samych siebie przed sobą wybielić, nie próbując nic zmienić (choć mamy taką możliwość) i tkwiąc w trudnej sytuacji.

Nie ma co żałować zmiany założeń, stanowiska, deklaracji. Świat strasznie pędzi do przodu, zmiana jest więc naturalną rzeczą – lepiej szybko coś zakończyć i się wycofać, niż w imię durnej upartości tkwić co przeszkadza, spowalnia, irytuje i z każdym miesiącem stanowi coraz większy balast.

Nie ma co na ślepo przywiązywać się do ludzi – pojawiają się i znikają w naszym życiu. Po czasie zapomną i oni o nas i my o nich. To może i brutalne, ale to nie ja tak zaprojektowałem świat. Tak po prostu jest.

jak wygląda zachowanie po podjęciu trudnej decyzji
Ból po podjęciu trudnej decyzji może i jest intensywny, za to krótkotrwały.

6. Start bloga jako pomysłu na życie

O co chodzi?

Jedną z decyzji, która wywaliła moje życie do góry nogami, była decyzja, by zacząć regularnie tworzyć na blogu i nagrywać podcasty o prowadzeniu małej firmy. Choć sam blog założyłem wcześniej, za regularne pisanie i nagrywanie wziąłem się w grudniu 2018 roku.

Dlaczego podjąłem taką decyzję?

Dlaczego wziąłem się za tworzenie bloga marketingowego dedykowanego małym firmom?

  • Przespałem 6 lat prowadzenia firmy – choć prowadziłem 6 lat firmę, stali klienci, stałe zlecenia i regularnie pojawiające się kwoty na koncie uśpiły moją czujność. Chyba wpadłem w tą legendarną strefę komfortu. Niby gdzieś tam równolegle rozwijałem inne projekty, ale nie miałem wystarczająco motywacji, by wziąć się za nie na serio, więc robiłem je w sposób, który bazował na mojej najgorszej cesze (której się wstydzę i której nienawidzę) – bylejakości i połepkowatości. Jeżeli chodzi o Sardynki nie doświadczyłem jakiegoś traumatycznego wydarzenia, błysku, po prostu dojrzałem do tej decyzji. Nie chciałem już dłużej tak żyć, nie chciałem marnować swojego potencjału. Przestałem sobie obiecywać, że kiedyś to zmienię, przestałem to odkładać na święte nigdy, po prostu wziąłem się do roboty.
  • Sprawia mi to frajdę – autentycznie lubię to robić, tworząc “robota pali mi się w rękach”, nie czuję upływu czasu, a samo skończenie artykułu / podcastu napawa mnie olbrzymią dumą i daje dużą satysfakcję.
  • To jest coś w czym czuję się dobry – całe życie, w rzeczach, których się podejmowałem, byłem słaby, albo przeciętny – od piłki nożnej, poprzez naukę, jazdę samochodem, opanowanie angielskiego, porządki, dbanie o finanse, aż po prowadzenie treningów. I ta dupowatość przekoszmarnie mnie uwierała. W końcu, po latach podejmowania prób  w różnych kierunkach, znalazłem coś, w czym czuję się mocny, o czym mogę powiedzieć – do tego naprawdę się przykładam, to jest kawał kurewsko solidnej roboty. I choć jeszcze dużo zmian i pracy przede mną, to jednak pisanie i perorowanie do mikrofonu to są rzeczy, które są moimi bardzo mocnymi punktami.
  • Pomysł na życie i zarabianie – bardzo długo miotałem się zawodowo, szukając czegoś, co mógłbym robić, na czym mógłbym zarabiać i co byłoby zgodne z filozofią prowadzenia firmy, o której wspomniałem wcześniej. A jako, że orbitowałem dookoła tematów marketingowych i przekonałem się, że własna firma (jak się ją rozsądnie poukłada), może dać prawdziwe poczucie wolności, to naturalną konsekwencją było podzielenie się tą radosną nowiną z całym światem. Zainspirował mnie do tego i pokazał, że jest to możliwe Michał Szafrański i jestem o tym przekonany, że gdyby nie jego blog, nie jego książki i jego historie, w których od kuchni pokazuje jak to się u niego rozwinęło, to pewnie sam bym się nie zdecydował poświęcenie się Sardynkom. Najważniejsze było to, że Michał udowodnił, że mimo tego jak zmienił się internet, nie umarła droga obszernego, rozbudowanego pisania, tak by w pełni, z różnych stron wyczerpać temat. Że ludzie chcą to czytać, chcą tego słuchać i potrzebują takiej wiedzy. I że przy tym wszystkim można być dalej sobą, nie trzeba rzucać inwektywami, brutalnie motywować, albo udawać małpy. Tak więc chciałbym podążać podobną drogą (choć w innych tematach) – pomóc ludziom prowadzić mały biznes, być fair wobec czytelników, dostarczając  rzetelne i wyczerpujące treści. I na kanwie takiego działania budować swoją grupę produktową
  • Lęk przed zapomnieniem po śmierci – nie tyle boję się samej śmierci, co tego, że żyjąc i będąc dziełem tak nieprawdopodobnego wielopłaszczyznowego wręcz przypadku, umrę i nic po sobie nie zostawię. Niech ten blog będzie jakąś formą stworzenia własnego Exegi monumentum. Nawet jeżeli mi się nie uda, jeżeli mimo starań nie osiągnę tego co sobie założyłem, przynajmniej spróbowałem. A ponieważ jestem ateistą / agnostykiem (nomenklatura nie jest dla mnie ważna), taka syzyfowa w stylu Alberta Camusa ścieżka to jedyne co mi pozostało
  • Poczucie obowiązku wobec innych – świat jest paskudnym, opuszczonym przez boga miejscem. Uważam, że skoro ludzkość jest jedynym gatunkiem, który przez setki miliony lat wyewoluował do rangi rozumnej rasy, to naszym obowiązkiem, w swojej mikroskali jest próbować uczynić go nieco znośniejszym – zarówno patrząc na teraźniejszość, jak i na przyszłość. Można to robić dzielić się wiedzą, i tak staram się między innymi czynić. . A drugą, nieco bardziej przyziemną pobudką jest świadomość, że jeżeli dzięki mnie więcej osób będzie z sukcesem prowadziło własne firmy, to z czasem, ta skala mikro, przełoży się na skalę makro, a to znowuż podniesie standard życia wszystkich. Więc czuję się w obowiązku, by dołożyć cegiełkę i tu i tu. Więcej o tym pisałem w misji bloga

Czego się bałem?

Dwóch rzeczy: tego, że nikomu moja twórczość się do niczego nie przyda, że blog nie stanie się popularny jakbym oczekiwał, i że ktoś zarzuci mi, że wypowiadam się na tematy (i chcę sprzedawać kursy i poradniki), na które nie mam wystarczającej wiedzy, ani nie mogę się pochwalić spektakularnymi efektami, by głoszone teorie potwierdzić.

Jakie były efekty?

Kiedy tworzę ten podcast i artykuł mijają mniej więcej dwa lata regularnej aktywności. Przyznam szczerze, że kiedy zakładałem blog, myślałem, że będę już w zgoła odmiennym miejscu – czytelnicy i słuchacze będą się do mnie dobijać, będę otrzymywał tyle wiadomości, że nie będę miał czasu im odpisywać, będę miał gotowych kilka kursów, będę w trakcie pisania książki o zakładaniu małej firmy…

No cóż, pojawiło się w życiu kilka nieprzewidzianych i przewidzianych zdarzeń, trochę to spowolniło pracę, ale mam wyznaczony cel i dalej robię swoje.

Co do zarzutów o brak profesjonalizmu – póki co takie się nie pojawiły. A jeżeli się pojawią – wtedy (może) na nie odpowiem. Jestem już na takim etapie, że nie przejmuję się krytyką.

A poza tym – nagrałem już ponad 40 podcastów, napisałem do nich artykuły (niektóre bardzo obszerne), przez te dwa lata zwiększyłem ruch z około 2000 odsłon miesięcznie do około 25 000 odsłon, dostałem kilka propozycji współpracy, czytelnicy zapisują się na moje listy… więc nie jest tak źle.

Czy żałuję podjętej decyzji?

Absolutnie nie. Mimo tego, że nie spełniłem żadnego z zakładanych celów sobie celów i cały czas do bloga dokładam. Myślą o nim jestem opętany, gdyby mi pozwoliło życie i czas – na tworzeniu spędzałbym nawet kilkanaście godzin dziennie. Niewielu rzeczy jestem w życiu pewien i wiele rzeczy których próbowałem mi nie wypaliło – ale do tego, że będę tworzył, pisał, nagrywał na sardynki (i inne projekty), jestem przekonany na milion handred procent jak to mawiał mój kumpel.

Czego się nauczyłem?

Czego nauczyły mnie te dwa lata pisania i nagrywania?

  • Pokory – kiedy startowałem, miałem się za wybitnego eksperta w wielu obszarach, tytana pracy mądrzejszego i lepiej ogarniętego od innych twórców. No cóż, pisanie artykułów i nagrywanie podcastów uświadomiło mi, że jeszcze sporo wiedzy do okiełznania przede mną. A wyniki finansowe i ruch na blogu boleśnie pokazały, że czeka mnie jeszcze długa droga. Podobnie było z przecenieniami własnych możliwości – planowałem duże, ambitne projekty, które miały być szybko zrobione, ale okazało się, że, cóż, że większej mierze to myślenie życzeniowe niż fakty i trzeba nad sobą jeszcze sporo popracować. Trzeba pamiętać o tym, że zawsze jest coś, co można zrobić lepiej, poprawić
  • Cierpliwości – efekty przychodzą, ale po długim czasie. Trzeba się uzbroić w cierpliwość i nastawić na to, że ta praca składa się z setek tysięcy mikroskopijnych kroków, które dopiero po długim czasie zaczną przemieniać się w wymierne wyniki
  • Wybiórczego podejścia do planów, liczb i tabelek – planowanie, przygotowywanie celów i opieranie się o liczby jest ważne i pomaga (w zasadzie kluczowy jest proces planowania), ale nie można być niewolnikiem liczb. Nawet jeżeli cyfry i tabele mówią co innego, trzeba bardziej zaufać intuicji i robić to co i jak się czuje
  • Krytycznego podejścia do inspiracji i ekspertów – podpatrując innych, czytając blogi, artykuły, książki, przerabiając szkolenia trzeba na wszystko patrzeć z dystansu, nie brać niczego za pewnik i nie zakładać, że jeżeli coś działa u kogoś, to automatycznie sprawdzi się u mnie. Nie można się bezkrytycznie sugerować, powstrzymywać, zmieniać to co się napisało / nagrało, bo ktoś ma czy to podobne czy zgoła inne zdanie. Bez względu jak merytoryczna, wartościowa i ładnie opakowana by była, całą zdobytą wiedzę należy kontestować, weryfikować i przerabiać pod swój model pracy. Jak to śpiewali The Analogs – Idole zdychają a świat dalej trwa, idole zdychają ty zostajesz sam. I do takiego podejścia wobec mojej twórczości, bardzo mocno Cię zachęcam, jeżeli jesteś słuchaczem mojego podcastu lub czytelnikiem bloga
  • Umiejętności skupienia się i przedstawienia tego co wiem, a nie zamartwianie się tym, czego nie wiem – to chyba była największa bolączka i paralizator, które przez długie miesiące skutecznie mnie powstrzymywały, bym zaczął na Sardynkach wdrażać ambitniejsze projekty (kursy, webinaria, wyzwania). Cały czas, gdzieś, z tyłu głowy miałem świadomość, że jestem niewystarczająco dobry, że muszę uzupełnić wiedzę, że to co przygotuję na danym etapie, będzie zawierało dużo błędów i niedopowiedzeń. A to jest droga donikąd – bo tak naprawdę, nigdy nie uznam, że jestem wystarczająco dobrze przygotowany,  jeżeli mam wobec siebie wysokie wymagania. Bo zawsze będzie ktoś lepszy, bardziej merytoryczny i lepiej przygotowany. Trzeba zacząć od tego, w czym czuję się pewnie, nawet jeżeli są to podstawy. Dopiero na tak zbudowanej bazie, grzebać, dopowiadać, szukać materiałów, uzupełniać i uaktualniać. Zatem trzeba jak najszybciej ruszyć z procesem twórczym i w jego trakcie szlifować pomysły, a nie w nieskończoność zbierać materiały
  • Dużego dystansu do opinii – chodzi mi o to, żeby nie kierować się tym jak inni oceniają moją działalność, ale tym, bym sam miał świadomość dobrze wykonanej, solidnej pracy (najlepiej, jak w danej chwili potrafiłem). Może to i jest bufoniaste, ale uważam, że to jedyna metoda, która sprawi, że nie będę się zatrzymywał, że będę dążył do tego, by tworzyć coraz lepsze materiały. Opinie (pozytywne, negatywne) mogą być pomocne, ale nie powinny być kluczowe. Należy przede wszystkim podążać swoją ścieżką, w zgodzie ze swoją koncepcją, a nie ślepo patrzeć na pojawiające się recenzje (ani te negatywne – bo po co nimi się przejmować, ani te pozytywne – bo wbijają w pychę i rozleniwiają).
To mnie napędza do działania.
Autentycznie boję się tego, że kiedyś umrę i nie zdążę po sobie zostawić nic dobrego.

Czy to jedyne trudne decyzje w mojej karierze mikroprzedsiębiorcy?

Oczywiście, że nie. Było tych decyzji więcej, o różnym ciężarze gatunkowym, ale nie chciałem Cię zanudzać i musiałem wybrać jakiś przedstawicieli. Oprócz nich mógłbym wymienić:

  • Założenie profilu MagiczneLata90.pl na Facebooku i odpalenie reklam, ze swojej ubogiej, etatowej pensji – z perspektywy czasu wydaje wątpliwości wydają się się pocieszne, ale naprawdę zanim go założyłem, długo się wahałem. Bałem się fali hejtu i tego, że nikt go nie po lubi. Ale przełamałem się i po latach, nabyłem dzięki niemu dużo wiedzy o działaniu Facebooka i pchnął mnie do innych działań związanych z marketingiem w necie. Profil prowadzę rekreacyjnie do dziś
  • Rozstanie się ze wspólnikiem, z którym łączyło nas bardzo dużo wspólnych projektów i miał to być związek “na śmierć i życie”. Podobnie jak Spice Girls, zamiary były ambitne, ale życie wszystko zweryfikowało i różnica podejścia oraz charakterów byłą nie do przeskoczenia, rozwiązanie współpracy oznaczało, że spadnie na mnie dużo obowiązków, o których nie miałem zielonego pojęcia (na szczęście, dzięki nieodzownej pomocy Michała, wszystko udało się wydelegować)
  • Delegowanie zadań i przerzucenie odpowiedzialności na asystenta – jak każdy przedsiębiorca musiałem się zmierzyć z demonami wydatkowania pieniędzy i zrezygnowania z podejścia “sam zrobię to najlepiej”. I dobrze, bo to była chyba moja najlepsza, biznesowa decyzja. Współpraca z Przemem (obok i na równi z pomocą Ani, Michała i Jurasa), to najlepsza rzecz jaka mi się w życiu przytrafiła. Sam proces delegowania odpowiedzialności jeszcze trwa i długo pewnie będzie trwał
  • Rozruszanie YouTube Sardynek – pomysł na to, by wrzucać więcej treści na kanał YouTube nie daje mi spokoju, ale długo klarowała mi się koncepcja. W końcu chcę coś z tym zacząć robić, a nie tylko zamieszczać nagrań podcastów. W skrócie – chcę wrzucać kilkuminutowe, surowe, niezmontowane, nagrywane na żywo filmy dotyczące konkretnych, precyzyjnie wybranych zagadnień. Chciałem tam zawrzeć nie tylko podpowiedzi dotyczące firmy, ale też trochę dywagacji i przewidywań tego, jak rynek marketingu i reklamy może wyglądać w przyszłości. Jako, że nie do końca czuję tę formę komunikacji, będzie to ciekawe wyzwanie. Więcej o tym opowiem w dedykowanym podcaście

Książki, autorzy i podcasty wymienieni w tym artykule:

Podcasty:

  • Czy warto założyć własną firmę | PODCAST 01 – pierwszy podcast jaki nagrałem, o zaletach własnej działalności gospodarczej.
  • Dlaczego nie warto zakładać firmy | PODCAST 09 – a tutaj opowiadam jakie są minusy własnej działalności gospodarczej (a jest ich całkiem sporo). Wszystko oparte o moje doświadczenia.
  • Jak być asertywnym i mówić nie | PODCAST 10 – podcast, w którym opowiadam o tym, że często przed trudną decyzją powstrzymuje nas to, że w coś już zainwestowaliśmy dużo energii i siły (i kontynuujemy pracę mimo braku perspektyw). Polecam przesłuchanie całości, bo to jedno z moich najlepszych nagrań.
  • Założenie firmy po 8 latach pracy na etacie | PODCAST 15 – podcast – rozmowa, jaką odbyłem z Michałem (Humbakiem), z którym grałem w kapeli, a teraz razem współpracujemy.
  • Własna firma czy etat | PODCAST 20 – podcast, który powstał w oparciu o moje doświadczenia przy przeskoczeniu z etatu do własnej firmy – porównuje jakie są wady i zalety obu rozwiązań.
  • Jak dopadły mnie wypalenie i kryzys twórczy? | PODCAST 37  – w pierwszych dziesięciu minutach opowiadam o tym, dlaczego zdecydowałem się nadać części nagrań większego rysu autobiograficznego.
  • Jak przygotować się do podejmowania trudnych decyzji w małej firmie? | PODCAST 41 – podcast, który stał się teoretyczną praprzyczyną tego nagrania. Tam omawiam teorię, w tym nagraniu pokazuję jakie drogi do nich doprowadziły.

Inne wspomniane linki i historie:

  • Facebookowy profil TheKoshells – tu w postach i zdjęciach znajdziesz kawał historii mojej w zespole.
  • But w Butonierce (słowa Brunon Jasieński) i Kuba (tekst, z którego jestem najbardziej dumny) – czyli tak graliśmy w KosHellsach. Ja śpiewam.
  • Artykuły o prawie dla małej firmy, które na Sardynki przygotowuje Juras, nasz były perkusista
  • Ally McBeal – czyli serial, dzięki któremu wizualizowałem sobie moją karierę prawniczą (matko, jaki ja byłem naiwny).
  • Stopnadwadze.pl – czyli pierwsza przeze mnie założona strona, na której zarabiam publikując artykuły sponsorowane, i na której popełniłem kilka dużych, nieudanych projektów.
  • Kalkulator liczenia stawki dla małej firmy – kalkulator w Excelu, który ułatwi naprawdę sporo decyzji. Jeżeli masz małą firmę – pozycja obowiązkowa!
  • A tu teksty dzielnego Przema, który jest nie tylko asystentem, ale też współtwórcą na blogu.
  • O blogu – tutaj więcej przeczytasz o blogu, naszej ekipie, a tutaj znajdziesz naszą misję.
  • Idole – kawałek zespołu The Analogs, który warto mieć za uszami przy lekturze każdej książki i każdego szkolenia związanych z biznesem.
  • MagiczneLata90.pl – pierwszy profil na Facebooku jaki założyłem, który żyje do dziś.

Przesłuchaj odcinek na YouTube:

Pobierz podcast w mp3:

Pobierz odcinek 44 Podcastu

Gdzie słuchać moich podcastów?

Gdzie znajdziesz więcej materiałów z Sardynek?

A jak tam Twoje trudne decyzje? Napisz komentarz

A jak z Twoimi trudnymi decyzjami? Co było najgorsze dla Ciebie w prowadzeniu firmy? Jak sobie z tym poradziłeś / poradziłaś? Jakie efekty po latach to przyniosło?

$s
Autor
Radek Klimek
Tworzę treści. Jestem mistrzem w opowiadaniu, wymyślaniu i ubarwianiu historii.

Podobał Ci się ten artykuł?

Zapisz się do newslettera, otrzymuj informacje o nowych artykułach, odbierz dostęp do ponad 60 wzorów dokumentów, szablonów, grafik i Exceli.

Zostaw komentarz
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments

Pobierz darmowy, gotowy wzór polityki prywatności i wykorzystywania plików cookies na stronę internetową małej firmy, strony autorskiej lub bloga.

Uzupełnienie wzoru zajmie Ci kilka minut. Wystarczy wpisać w nim Twoje podstawowe dane.
Nasz wzór polityki prywatności jest prosty, czytelny, ZAWSZE aktualny, 100% zgodny z prawem.

Cześć jestem Radek i witam Cię na blogu SardynkiBiznesu.pl! Znajdziesz tu artykuły poświęcone najważniejszym zagadnieniom związanym z prowadzeniem małej firmy: marketing, prawo, księgowość, public relations, zarządzanie i IT. Mamy nadzieję, że dzięki nam oszczędzisz dużo nerwów, czasu i pieniędzy, a prowadzenie biznesu stanie się prostsze. Więcej

Pobierz BEZPŁATNY 

wzór polityki prywatności + 

materiały marketingowe 
dla małej firmy

 

POBIERZ!

Wypełnij formularz. Materiały otrzymasz OD RAZU.