W prehistorycznych czasach kiedy jako nieopierzony adept marketingu pracowałem w firmie zajmującej się antywirusami, dowiedziałem się, że jestem i tu cytat: natrętnym pedałkiem od wirusów i, że trzeba nas spławić.
To była laurka od kontrahenta, który wysłał mi przez przypadek e-mail, który miał iść z naszą ofertą do innego działu.
Przesłali mi ofertę, ale nie usunęli treści poprzedniej wiadomości, którą wysłali między sobą.
Innym razem, usłyszałem podczas rozmowy z księgową, jak koleżanka z biurka obok niepochlebnie wyraziła się o mojej formie działalności, twierdząc, że jestem jedynym takim dziwnym klientem i mają mnóstwo głupiej roboty z tymi pierdołami (chodziło faktury, jakie wystawiam partnerom zagranicznym i rozliczenia e-booków).
I niech te zabawne dwie sytuacje będą wstępem do artykułu w klimacie zombie, czyli…
Dlaczego o klientach mówić jak o zmarłych?
Jeżeli masz klienta, który Ci podpadł (jest złośliwy, niezbyt lotny, chamski), to mimo, że dyszysz rządzą mordu, proponuję, by nie komentować sytuacji z nim związanych:
- W mailach do współpracowników (i przekazywaniu ich dalej) – tu jest największe ryzyko wtopy!
- W rozmowach w biurze (telefonicznych) – również tych między sobą, zwykle doskonale słychać co się dzieje w tle
- W rozmowach przy innych klientach (np. recepcja klubu, gdy dwie pracownice komentują kościsty wygląd jednego z klientów)
- W komunikacji pisanej (typu Messenger). Printscreeny lubią wyciekać w najgorszych momentach
W czasach tysiąca zadań na minutę, coś bezmyślnie kliknąć i przesłać dalej jest bardzo łatwo. A jeżeli coś takiego wycieknie, to bez względu na kontekst sytuacji, ty będziesz „tym złym”.
Dlatego proponuję chłodny profesjonalizm i skupienie się tylko na samej sprawie.
Zdecydowanie lepiej jest, jeśli taki klient przeczyta w mailu, który wyciekł:
✅ Podsyłam Ci sprawę pana Radka. Wspominałem rano o tym przez telefon. Dalej jest jakiś problem z płatnością, możesz to sprawdzić?
Niż:
❌ Pamiętasz tego debila, o którym Ci wczoraj wspominałem przez telefon? Podsyłam maila od niego. Cud, że w ogóle potrafi pisać. Matoł od tygodnia nie potrafi prawidłowo skopiować prawidłowego numeru konta. Weź mu to ogarnij, bo ja nie mam siły do niego. Naprawdę, chłop to ma głowę tylko po to, żeby mu deszcz nie lał się do środka.
Jak to się skończyło?
A jaki był finał „wyciekowych” historii?
Co do biura rachunkowego, ponieważ byłem młody i głupi, to sprawę odpuściłem.
Teraz jak jestem starszy i jeszcze głupszy, pewnie porozmawiałabym z Szanowną Panią Właścicielką Biura, żeby uczuliła pracowników na takie odzywki.
Z perspektywy klienta, który płaci regularnie, nie spóźnia się z płatnościami i jest z nimi od początku założenia swojej firmy (wtedy było jakieś 5 lat), niezbyt miło jest słyszeć takie jojczenie.
Co do drugiej sytuacji i przypiętej łaty, po odpisaniu na wiadomość, na drugi dzień zadzwoniłem do Pana Tomka (pozdrawiam, jeśli Pan kiedyś trafi na tę wiadomość!) i dopytałem czemu, nie chcą z nami już działać.
Nie nawiązałem w ogóle do nieszczęsnego e-maila. Udawałem idiotę i wewnętrznie dusiłem się ze śmiechu, czując napiętą niepewność w jego głosie. A sam Pan Tomek był za to bardzo, aż do przesady, miły.
Umowy nie domknęliśmy, ale za to było wesoło.
Na marginesie to naszła mnie też refleksja, że gdybym (według błędnej oceny Pana Tomka) wolał osoby mojej płci, na 200% zawiązałbym szczęśliwe stadło z naszym sardynkowym Jurkiem od Umów (ja bym gotował, on pracował).
Nigdy w życiu (poza moją cudowną Boską Anną) nie spotkałem nikogo, z kim tak doskonale się rozumiem. I z kim współpraca po prostu „żre”.
Jesteśmy bardziej zgrani niż Batman i Robin.