Wydawać by się mogło, że przyjemny, szybki i z pozoru niewinny akt samogwałtu na początku dnia może być dobrym pomysłem. Ot, chwila przyjemności, która pomoże się nam rozładować, odprężyć i stawić czoła nieprzyjemnym i nudnym zadaniom, z którym przyjdzie się zmierzyć. Niestety. Masturbacja na śniadanie może sprawić, że jeszcze mniej będzie nam się chciało, a motywacja do pracy będzie bliska zeru. Dlaczego? O tym w dzisiejszym wpisie i materiale wideo.
Masturbacja na śniadanie – obejrzyj film:
Pierwotnie materiał powstał jako film na kanale Sardynek, tu możesz go obejrzeć. Jeżeli wolisz wersję pisaną, pod filmem znajdziesz streszczenie.
1. Ewolucyjnie, żeby nam się chciało…
W naszym ciele funkcjonuje coś takiego jak ośrodek nagrody. Odpowiada za to, byśmy odczuwali przyjemność, gdy podejmiemy “dobry” wysiłek z ewolucyjnego punktu widzenia. Czyli zrobimy coś, co pomoże nam w przetrwaniu gatunku.
Dawniej potrzeby były redukowane do prymitywnej pierwotności – sprowadzały się do popędu seksualnego, zdobycia pożywienia i przemocy (co pośrednio miało zabezpieczyć pierwsze dwa punkty).
Dobrym przykładem było polowanie – groźba kalectwa lub śmierci w przypadku usidlenia groźnego zwierza jak mamut, była niwelowana poprzez przyjemność odczuwaną podczas konsumpcji bogatego w kalorie, białka i tłuszcz mięsa.
Innymi słowy – odczuwanie przyjemności było warte ryzyka, bo jednym działaniem zapewnialiśmy sobie kolosalną ilość wysokiej jakości pożywienia. Zbierając korzonki nigdy nie udałoby się zaspokoić na takim poziomie potrzeb energetycznych organizmu. A czas zaoszczędzony na zbieractwie, można było przeznaczyć na inne działania i przyjemności.
2. Śmieciowa dopamina i technologia
Rozwój technologii i cywilizacji spowodowały, że pierwotne instynkty i potrzeby, zostały zastąpione przez wynalazki nowoczesności. Pojawiło się szerokie grono substytutów, które pobudzają nasz ośrodek nagrody.
To może być jedzenie (im słodsze, tłustsze i bardziej niezdrowe – tym lepiej), zabawa smartfonem, oglądanie porno, narkotyki, alkohol, gry komputerowe – słowem wszystkie przyjemne grzeszki, które z taką łatwością oferuje nam współczesny świat. Przyjemność w najróżniejszej formie, jest osiągalna bez wysiłkowo, w kilka sekund.
Bardzo łatwo jest nam się szprycować śmieciowymi dawkami dopaminy (to związek chemiczny w naszym ciele, który jest jednym z elementów odpowiedzialnych za pobudzanie naszego ośrodka nagrody).
Tym bardziej, że pandemia koronawirusa i system home office ułatwiają uleganie pokusom.
Organizm nie lubi marnować energii (dlatego też zwykle nie chce nam się ćwiczyć, choć wiemy, że powinniśmy), a skoro jego potrzeby zostały zaspokojone, to po co ma mu się teraz coś chcieć?
O im wcześniejszej porze zaczniemy taki cykl, tym trudniej, w ciągu dnia będzie nam zabrać się za czynności, które może są i potrzebne, może i są ważne, ale…. nie dostarczają takiej ekscytacji.
Dostarczanie sobie takich drobnych dawek dopaminy, sprawia, że nie mamy chęci i motywacji, by podejmować wysiłek.
Bo nagrodę dostarczyliśmy ZANIM cokolwiek zrobiliśmy.
Zdecydowanie lepiej tłumaczy to Łukasz z kanału Człowiek Absurdalny w tym filmie.
A ja tutaj opowiadam o tym, jak dzień, w którym odkładam ranne sięgnięcie po smartfon, zmienił moją efektywność.
3. Himalaje przyjemności
I w tym kontekście, zaczynając dzień od przyjemności onanistycznej, pakujemy swój ośrodek przyjemności na kosmiczne wyżyny.
Tak jakbyśmy w samych slipach i bez butów zdobyli Mount Everest, ale do naszych zadań, za które nam zapłacą, należy przede wszystkim oprowadzanie grup emerytów po ścieżkach dydaktycznych w Beskidach. Jak bardzo trzeba kochać swoją pracę, by odczuć z tego przyjemność i znaleźć motywację, by działać z takim samym zapałem i zaangażowaniem jak podczas zdobywania największej góry świata?
Po szybkiej masturbacyjnej rundzie organizm nie będzie miał ani energii, ani siły, ani chęci by podejmować działania, bo otrzymał już nagrodę. I to w potężnej dawce.
Zatem, mimo, że sam akt był bardzo przyjemny, to tuż po szczęśliwym finale czujemy zniechęcenie i zrezygnowanie. Czujemy się ospali, zmęczeni, bez energii i motywacji.
Zrobimy wszystko, by prokrastynować i nie zabierać się za zadania, z którymi jeszcze wczoraj planowaliśmy się z werwą zmierzyć.
Po prostu nam się nie chce.
Poziom przyjemności jest tak wywindowany, że później, znalezienie zadania, które będzie równie atrakcyjne w realizacji, będzie bardzo, bardzo trudne. Zwłaszcza, gdy nasz akt samogwałtowy “dopalimy” dodatkowo jakimś ulubionym porno.
Istnieje ponadto duże ryzyko, że jedynym co nam będzie sprawiało przyjemność, jest… kolejny cykl onanistyczny. Po zakończeniu którego będzie… jeszcze trudniej za cokolwiek się zabrać.
I tak koło się zamyka, aż do stwierdzenia, że “jutro, to już na 200% na poważnie zabiorę się za robotę”.
Może więc warto rozważyć, czy wrzucać do rutyny dnia poranną rundę masturbacyjną na śniadanie? Czy odczucie chwilowej przyjemności i rozładowanie napięcia jest warte wieczornych wyrzutów sumienia?
SUPER, muszę spróbować
Janek z Grudziądza 🙂
Zacząć czy zrezygnować ;)?