W tym tekście opowiem Ci o rwących górskich rzekach, wywrotkach, użądleniach os, masażu kamieniami miejsc zadnich, a to wszystko w kontekście prowadzenia firmy, realizacji marzeń i… śmierci (która nas wszystkich czeka). Brzmi ciekawie? No to lecimy!
Wyjazdowa tradycja — może i rzadko za to nieregularnie
Raz na rok, z taką mocną ekipą chłopaków, z którymi prowadziliśmy treningi Krav Maga (tzn. chłopaki dalej prowadzą) robimy typowy męski wyjazd.
Zwykle odbywał się według sprawdzonego schematu:
piwerko-rausz-piwerko-przemopadł-piwerko-przemochybaumarł-piwerko-przemowstawaj-łogiyń-piwerko-przemolufanależąco-łojezu-piwerko-przemochybaznowunieżyje-nigdy-wiecej-kaca-lecze-piwerkiem-piwerko-powtórz
Wypad w lipcu 2024 spędziliśmy żwawiej, bo wiek już robi sobie, więc wszyscy dość mocno ograniczamy alkohol i totalnie aktywnie wybraliśmy się na spływ kajakami Dunajcem.
Nie uwierzysz!
Czego tam nie było!
Górskie bystrzyny, progi skalne, zwisające korzenie, przeskakujące łososiopstrągi, wywrotki, obijanie o skały, wiry wodne, podtopienia, szalona prędkość i walka o życie, gdy kajak był wciągany w mroczną toń.
Tzn. pisząc, czego tam nie było, to mam na myśli, że dokładnie tego tam nie było.
Spodziewałem się zastrzyku adrenaliny, a wiało nudą i jedyne emocje budziło ściganie się z tymi góralskimi fasiongami, co wożą ledwo żywych z upału turystów.
A to nie było specjalnie wielkim wyzwaniem.
Bo my na każdym kajaku mieliśmy dwa wiosła i dwóch rosłych mężów napompowanych żądzą przygody, a atrybutami barek były copka z muszelkami, kosmiczna cena, kubraczek i patyk do odpychania od dna.
Panie Kapitanie! Przeszkoda na horyzoncie! Cała prosto-wstecz lewo-prawo skos na bakburtę rufową
Ja do pary zasiadłem z Dudasem. I zaiste wiedziałem, że był to dobry i szlachetny wybór. Dudas jest tak o jedną trzecią ode mnie lżejszy. Moje prawie 100 kg powodowało, że kajak był odpowiednio dociążony na rufie i w gratisie miałem masaż wiadomych części ciała, gdy szuraliśmy o kamienie na dnie (co zdarzało się nader często wskutek wyśmienitej orientacji naszego nawigatora). Niektórzy za takie przyjemności w Tajlandii płacą grubymi plikami dolarów.
Ja jako Kapitano-Sterniko-Bosman odpowiadałem za napęd i skręty, natomiast Dzielny Majtek Dudas miał przepatrywać trasę.
Wyśmienicie wywiązał się ze swojej funkcji:
- Krzyczał Uwaga, kiedy już wpłynęliśmy na mieliznę i trzeba było spychać kajak z kamieni.
- Raz na kwadrans mówił, no nic, trzeba powiosłować, zanurzał wiosło na 3 milimetry, robił takie oszczędne chlup, po czym wracał do opalania.
- A kiedy już zabrał się do roboty, to robił to, jakby walczył o złoty medal w wiosłowaniu asynchronicznym. Niesamowite jak można łamać rytm, zanurzając wiosło 3 razy lewej, potem raz z prawej, potem 7 z lewej i 4 z prawej za każdym razem losowo skracając lub wydłużając interwał od 2 do 10 sekund.
Na dowód zdjęcie:
Aha. Na koniec (serio!), kiedy zasiedliśmy na takiej wielgachnej polanie w celu relaksu i podziwiania widoków, Przemo bawił się dronem i osa użarła mnie w… piętę. Znasz kogoś, komu osa weszła do buta, przeszła po stopie, żeby bajsnąć centralnie od spodu?
Jak to mówią, jak ktoś ma pecha to i w dupie palec złamie.
A tu Przemo uwiecznił dla potomnych ten moment:
I tak już na poważnie
Kilka lat temu ograniczyłem grono znajomych do 8(!) osób, z którymi regularnie i trwale od lat utrzymuję kontakt. Była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.
I mimo, że bywa tak, że rzadko gadamy, rzadko się widzimy, to kocham ich, uwielbiam i nie wyobrażam sobie bez nich życia. A z niektórymi się znam już prawie 25 lat. A niektórzy są o 10 lat ode mnie młodsi.
Czasem ich przyduszam, żebyśmy się spotkali i pogadali, bo inaczej relacja nam pryśnie.
A dla mojego mikroświata jest ona jedna na milion. I takich ziomali raczej już nie znajdę.
Czemu Ci o tym opowiadam?
Bo, chociaż to oczywiste, jeżeli sami nie zadbamy o takie podstawowe, a tak ważne rzeczy w życiu, to gdzieś, po drodze, nie wiadomo kiedy się nam rozejdą. I pozostanie tylko żal, że coś naprawdę fajnego zawaliło się na własne życzenie.
A wystarczyło wykazać odrobinę inicjatywy.
Firmę prowadzę już 13 lat. Miałem w niej lepsze i gorsze okresy. Miałem takie, gdzie wyciągałem po 15 000 zł na czysto miesięcznie i miałem takie, gdzie z kasy przeznaczonej na VAT musiałem opłacić bieżące wydatki, bo mi brakowało pieniędzy.
Ale ciągle to zasuwanie po coś (nie wiadomo w sumie po co) było na pierwszym miejscu.
Bardzo długo odkładałem plany z gatunku marzenia i hobby na półkę z napisem: zrobię, jak będzie na to czas, jak się dorobię, jak będę miał chwilę wolnego, jak zamknę to zlecenie, jak uporam się z pierdolnikiem z klientami.
Zawsze znajdzie się coś ważniejszego..
Zawsze było coś ważniejszego z gatunku praca i zarobek. Na rzeczy dla mnie (ale takie naprawdę dla mnie, tylko dla mnie) nigdy nie było czasu i dobrego momentu.
Tak jakbym sam siebie karał. Wmawiałem sobie, że na realizację marzeń będzie czas, gdy w końcu się obrobię i sobie zasłużę.
Zapomniałem o tym, że życie ma na każdego z nas taki sam plan. Robi mig i nagle nas nie ma. I realizuje go w dość szalonym tempie.
Dowód?
Jeszcze nie dawno bałamuciłem koleżanki na studiach, a tu nagle BZYYYYK, jestem przed czterdziestką, mam 5 letnie dziecko i plany na leasing samochodu.
Tak wyglądałem, jak to do mnie dotarło:
Samo znikło. I w sumie nie wiem czemu
Większość z tych czaderskich rzeczy, które kiedyś mnie jarały, jakoś znikły z mojego życia, bo… w sumie nie wiem czemu. Mogły poczekać. Bo zawsze było coś poważnego i coś ważniejszego.
A trochę ich było. Większość zwykłe, proste czynności, które napędzały mnie od szczeniaka i sprawiały, że chciało się żyć
Chodzenie po górach. Rower. Długie spacery po lesie. Granie w gry strategiczne. Pisanie dla samej przyjemności pisania. Szkolenie się z pierwszej pomocy. Czytanie o kosmosie i historii. Grzebanie w ogródku. Rzępolenie punk rocka na gitarze.
Gdzieś to się rozmyło.
A co jeżeli na realizację marzeń w przyszłości braknie czasu?
Zrozumiałem, że wieczne odkładanie przyjemności na kiedyś nie jest dobrym pomysłem na szczęśliwe życie.
Bo może tego życia wcale już tak dużo nie zostało.
Nigdy nie będzie tego dobrego momentu, jeżeli sam się nie kopnę w tyłek, nie potrząsnę sobą i nie powiem — ej gościu, dobry moment jest właśnie TERAZ!
To jedno z największych przekleństw posiadania małej firmy, w której sam jestem sterem, żaglem i okrętem.
Odpowiedni moment nigdy nie nadchodzi, bo zawsze można coś zrobić lepiej, więcej, bardziej efektywnie. Bo klienci, bo pieniądze, bo szkoda czasu na głupoty takie jak hobby, pasja i odpoczynek, które nie przynoszą pieniędzy i nie są “produktywne”.
A co jeżeli tego czasu… kiedyś zabraknie?
Co, jeżeli jutro wybuchnie wojna, przyjdzie rak lub tak zwyczajnie, po ludzku spadnie cegła na łeb?
Jasne, takie rzeczy zdarzają się rzadko. Ale się zdarzają.
Na pewno znasz kogoś, kto miał przed sobą jeszcze kawał życia, a już tej osoby z nami nie ma.
Nie każdemu z nas dana będzie żywotność Korwina
Szkoda odkładać realizację marzeń, bo nagle może się okazać, że już tak faktycznie nie będzie czasu, ani mocy, by je zrealizować. Nagle obudzę się przed osiemdziesiątką i, ciało powie teraz to jedyne, na co możesz sobie pozwolić, to ból pleców i odleżyny w dłuższej perspektywie.
Zwłaszcza że większość z nich to drobnostki, które nie wymagają poświęceń ani nakładów. Wystarczy zmiana chęci i nastawienia.
Mam tylko jedno życie do przeżycia, a z każdą sekundą jestem bliżej śmierci. Na ostatniej prostej (o ile mnie to spotka), kiedy bliscy będą mi i sobie wmawiać, że jeszcze nas dziadek wszystkich przeżyje, raczej nie będę żałował tego, że pracowałem za mało i nie pracowałem wystarczająco długo i ciężko.
Ta perspektywa ułatwia mnóstwo trudnych wyborów.
Najważniejsze to złamać schemat (bo roboty zawsze będzie pod kurek) i zrobić coś dla siebie
Dlatego kiedy już napisałem ten tekst, mimo że miałem roboty pod sufit, rzuciłem to wszystko w cholerę i podskoczyłem na rozmowę do mojego byłego szefa, z którym uwielbiam gadać i zawsze jak się spotykamy to feflamy o głupotach 2-3 godziny.
A kolejnego dnia wybrałem się z Maksiorem na boisko, gdzie graliśmy w jego ulubioną grę, polegającą na tym, że przez 60 minut każdy biegnie za swoją piłką od bramki do bramki takim żwawym świńskim truchtem.
Zasady w niej są… specyficzne.
Nie liczy się strzelanie bramek, tylko bieg. Czasem dobra rozrywka polega na tym, że jedni wołają TATO SZYBCIEJ, a inni modlą się o to, żeby zawału dostać dopiero po tym, jak już doczołgają się po meczu do domu.
A wieczorem, po tych wszystkich przygodach, zaplanowałem szybką sesję w Baldurs Gate. W końcu Kensai Magiczny Radko z Klimkowa musi powstrzymać inne Dzieci Bhaala przed spalaniem Zapomnianych Krain.
To się nazywa życie na pełnej petardzie!
Zostawisz ślad po sobie?
Daj znać, jak sam/a podchodzisz do tego tematu i czy udaje Ci się realizować marzenia (których być może wcale Ci nikt nie ukradł).
Będzie super, jeżeli podeślesz ten artykuł komuś bliskiemu, kto tak jak ja się pogubił i przydałaby mu się chwila oddechu.