Praca w domu wiąże się z wieloma “wyrzeczeniami” i przyzwyczajeniami, z których część może rozpraszać i zabijać produktywność. Dla mnie jedną z ważniejszych rzeczy w kategorii upierdliwych rozpraszaczy była (jest) muzyka, która sączy się z głośnika.
Jaka muzyka jest najlepsza?
Od razu, jak zawsze, chciałbym zaznaczyć, że tekst jest bardzo subiektywny.
Więc jeżeli pierwszy raz jesteś na Sardynach, nie traktuj go jako wytycznych czy też poradnika know-how z gatunku coachingowych magicznych metod.
Chciałbym napisać tylko o tym co u mnie się nie sprawdziło i dlaczego. Być może to zadziała u Ciebie, a być może nie. Super by było, jakbyś spróbował i dał znać w komentarzu co sądzisz o tej metodzie.
Problem z muzyką w pracy
Przez cały okres biurowej pracy, nie wyobrażałem sobie sytuacji, gdy z głośników nic nie leci – zawsze coś musiało się sączyć do uszu, w ulubionych punkrockowych rytmach Analogs czy KSU.
Było to normą od początku mojej korporacyjnej kariery – zaszywałem się w boksie, słuchawki na uszy i ogień!
Myślałem, że muzyka w pracy odcina mnie od tego co jest na zewnątrz (zwłaszcza jak pracowałem jeszcze na etacie) i pomaga się skoncentrować na zadaniach.
Patrząc z perspektywy czasu, były to raczej pobożne życzenia i próby tłumaczenia się przed samym sobą.
Muzyka sprawiała, że co chwilę trzeba było się oderwać od pracy, by przełączyć: a to zmienić palylistę, a to wyłączyć ulubiony kawałek, a to kliknąłem i zacząłem czegoś szukać na YouTube… notorycznie.
Zdałem sobie też sprawę, że to przez muzykę byłem wiecznie rozproszony, a same zadania trwały trzy cztery razy dłużej – zabierałem się do nich od nowa po kilka razy.
W pewnym momencie na którejś z marketingowych stron znalazłem artykuł zawierający porady dotyczący tego, czego warto słuchać w pracy, co rzekomo pomaga nam się skupić.
Gdy w wklepiecie w wujka Google’a podobne zapytanie, wyszukiwarka wypluje Wam dziesiątki podobnych newsów, w którym spektrum polecanych gatunków jest bardzo szerokie: od country po klasykę.
Sam też próbowałem eksperymentować: odpalałem różne gatunki, od klasycznej poprzez muzykę folkową, próbowałem też włączyć odgłosy natury (wycie wilków, szum wiatru, cichy plusk górskiego strumienia) sączące się w tle.
Czy produktywność wzrosła?
Raczej nie.
Aż w końcu trafiłem na artykuł, w którym legendarni amerykańscy naukowcy zbadali szanowne grono respondentów i uzyskali odpowiedź na to jaka muzyka jest najlepsza do pracy.
Czego więc słucham teraz? Jaka muzyka najlepiej nastraja do pracy?
Odpowiedź może być nieco zaskakująca.
Niczego 🙂 Innymi słowy – to co najlepiej mnie nastraja do pracy, to cisza w głośnikach.
Kilka razy spróbowałem eksperymentu z wyłączeniem jakiejkolwiek fonii w tle, sprawdziło się i zostało do dzisiaj.
Teraz weszło to w nawyk i gdy jestem w komputerowo-biznesowym szale (czytaj: pracuję), a o uszy obijają się jakieś dźwięki (nawet ulubionych wykonawców) to są mocno drażniące.
Reasumując: bez muzyki w tle praca jest dużo bardziej efektywna, a ja sam mogę się maksymalnie skupić na tym co mam do zrobienia – zarówno pod względem odrywania się od pracy jak i “czystości” myślenia.
Czy to znaczy, że niczego nie słucham? Ależ nie! Muzyką ładuję baterię w przerwach, ale o tym w następnym wpisie dotyczącym metody na pomidorka.
Spróbujcie czy u Was cisza w głośnikach zadziała i dajcie znać w komentarzu!