Jednym z największych minusów i utrudnień pracy w domu okazało się kilkanaście małych, na początku niemalże niezauważalnych “rozpraszaczy”, które skutecznie okazały się zabijaczami produktywności i skutecznie absorbowały ( i dalej pochłaniają) czas. Rzeczy tych jest całkiem spora lista, pewnie kolejne będą się pojawiać, ale zacznę od tych najprostszych, który usunięcie pozwoliło mi zaoszczędzić masę czasu i naprawdę zwiększyło produktywność.
1. Wyłączanie nieużywanych zakładek / zamykanie okienek.
Gdy zaczynałem pracę, nagle okazywało się, że w komputerze mam milion innych, arcyważnych rzeczy do zrobienia: sprawdzenie poczty, przelewów na koncie, napisanie w Messengerze (nawet w sprawie służbowej), zerknięcie na wiadomości…
Pracuję na dwóch monitorach, więc gdzieś tam zawsze kątem oka widziałem otwartą zakładkę, która zachęcała mnie do kliknięcia i rozpoczęcia karuzeli dzikiego przeglądania stron. W końcu kliknięcie i sprawdzenie Facebooka, przeczytanie artykułu, odpalenie muzyki na YouTube czy Spotify zajmuje tylko kilka sekund.
W skali całego dnia z tych kilku sekund robiły się długie kwadranse, później godziny…
A wieczorem zasypiałem wściekły na siebie, że znowu spędziłem sporą część dnia na pierdołach.
Gdy analizowałem drogę nawyku, który wywołuje (zainspirowałem się tym filmem Piotrka Marszałkowskiego o budowaniu nawyków) skąd się wzięło to orgiastyczne otwieranie okienek, okazało się, że impulsem była otwarta zakładka z artykułem, pocztą, Facebookiem… I po kliknięciu w nią rozpoczynał się rajd przeglądania i kompulsywnego czytania wiadomości.
I faktycznie, bo wyrobieniu nawyku natychmiastowego zamykania nieużywanych okienek – problem widocznie zminimalizował się. Innymi słowy – kończę pisać e-maile, zamykam zakładkę poczty, konczę pisać artykuł, zamykam WordPressa. W panelu górnym widoczne są tylko te zakładki, które w danym momencie są niezbędne do wykonania zadania.
Nie mówię, że problem zniknął całkowicie, bo to wymaga jeszcze dużo ciężkiej pracy, ale faktycznie jest widocznie mniejszy i więcej czasu poświęcam na konstruktywną robotę.
Po miesiącu pielęgnowania nawyku zamykania zakładek, dochodzi nawet do tego, że łapię za na tym, że wewnętrzny SS-man gani mnie, gdy chcę otworzyć nową zakładkę i tylko zerknąć na jakąś wiadomość, i w efekcie jest mi głupio przed samym sobą.
2. Trzymanie się Tomato Timera
O co chodzi w tej metodzie? W olbrzymi skrócie: czas pracy dzielimy na sekwencje, składające się z cykli (w moim przypadku są to 24 minuty). Podczas tego cyklu staram się zrobić jak najwięcej. W przerwach między cyklami spędzam czas jak mam ochotę lub wykonują czynności z dala od komputera: czytam newsy, gram, sprzątam lub ćwiczę. Przerwy pełnią funkcję nagrody, za dobrze wykonaną pracę.
Po pół roku budowania nawyku, nie wyobrażam sobie pracy w domu bez Tomato Timera. To bardzo prosta metoda organizacji pracy, która pomoże zintesyfikować wysiłki. Doszło nawet do tego, że jeżeli jestem gdzieś na wyjeździe lub pracuję w innym miejscu – czuję się nieswojo, ze świadomością, że gdzieś tam w tle zegar nie tyka i nie odmierza mi sekwencji pracy.
3. Lista zadań
Dobra lista zadań jest fundamentem wszystkich porad, artykułów i filmów dotyczących pracy w domu. Więc i tu nie mogło jej zabraknąć.
Im dokładniejsza, tym lepsza. Nawet ogólny, kilku punktowy plan jest lepszy niż praca na żywioł, bo ta już po kilku dniach frustruje. Gdy działałem bez planu, wydawało mi się, że liczba zadań nie ma końca, a wciąż pojawiały się nowe i nowe.
Dziś, mogę z dumą napisać, iż po kilku latach pracy z listą, jej brak na biurku podczas stukania w klawisze, skutkuje u mnie dziwnym uczuciem zagubienia.
Warto mieć listę zadań, by ustalać priorytety w pracy, wiedzieć co zostało do zrobienia i widzieć efekty swojej pracy.
4. Porządek dookoła biurka
To chyba największe przekleństwo pracy biurowej. O tyle podstępne, że nie związane stricte z komputerem, komunikatorami lub moją pracą z nimi.
Jestem z natury bałaganiarzem i walka z ta cechą to tytaniczny wysiłek. Ciągle w mieszkaniu leżało dookoła mnie pełno rzeczy: szpargały, stare notatki, klucze na biurku, umyte naczynia na blacie kuchennym (obecnie pracuję w kawalerce), na półkach rozłożone papiery, książki na parapecie, rzeczy leżące na łóżku, czekające na złożenie, ubranie z gatunku “brudne, ale jeszcze można chodzić” na drugim krześle…
Słowem – prawdziwy miszmasz przedmiotów. Który odwraca uwagę, irytuje, Wywalenie rozpraszaczy z najbliższego otoczenia bardzo pomaga mi w skupieniu. Warto spróbować, polecam.
5. Wyrzucanie rzeczy wpadających “na szybko” na kartkę
Prawdziwym utrapieniem pracy w domu stawała się sytuacja, w której coś wybijało z rytmu.
Znikąd pojawiał się taki trubochochlik, który “miał zająć tylko chwilkę”.
Mogła to być jakaś myśl, idea, pomysł, rzecz do zrobienia, przychodząca wiadomość, e-mail, telefon, zadanie, o którym sobie przypomniałem lub inna myśl niepokorna. Trudno je wszystkie wyeliminować.
Dlatego, jeżeli coś teraz takiego podczas pracy mi się przypomni wpisuję to na kartce leżącej obok biurka. Po zakończeniu cyklu Tomato Timera, dopisuję te rzeczy do nowej listy zadań na następny dzień lub (jeżeli są szybkie do zrobienia) robię w innym cyklu w tym danym dniu.
Naprawdę pomaga!
A Wy macie jakieś swoje przyzwyczajenia, które udało się zwalczyć i zwiększyły Waszą produktywność? Piszcie w komentarzach!