Do kolejnego podcastu Michała podszedłem z nonszalanckim uśmieszkiem pod nosem – jako coś co trzeba odbębnić, ale autor niczym mnie nie zaskoczy. No bo co ciekawego mogę od kogoś usłyszeć o firmie po czterech latach prowadzenia biznesu, który potrafi utrzymać mnie, rozwija się, a to wszystko absolutnie bez grama dotacji?
Po obejrzeniu materiału przyszło otrzeźwienie – ależ ja w wpadam czasem w durne zadufanie. Wtedy właśnie przydają się takie przytyczki w nochala, jak ten od Finansowego Ninjy (sprawdziłem, deklinacja tego słowa jest dopuszczalna).
Dlaczego?
Michał trafnie wskazał kilka rzeczy, z których być może i zdawałem sobie sprawę, ale gdzieś je odpychałem, łudząc się nawinie, że “aż w takim stopniu mnie nie dotyczą:
Taaaaak, śpij dalej słodka naiwności ludzka.
Zaskoczyło mnie ilu głupich przyzwyczajeń po 4 latach prowadzenia działalności dalej się trzymam. I które bezzwłocznie trzeba porzucić.
Choć Michał mówi o truizmach, to bardzo celnie wypunktował błędy, które sam dalej powielam. Oczywiście zachęcam do przesłuchania całości, natomiast mnie uderzyło 6 ważnych elementów:
1. Firma nie musi być wielka
Wszystkie podręczniki, kursy, instrukcje, coachingowe mambo-jambo, historie rozwoju, książki uparcie lansujące mit od pucybuta do milionera mówią, iż naczelnym celem firmy powinien być rozwój kadr. Pracuję po to by zatrudniać, by powiększać, by rozbudowywać, by się rozrastać, by delegować. Im więcej ludzi, tym więcej zysków, tym firma większa, potężniejsza…
I za mną od początku chodzi taka wizja. Dzisiaj po przesłuchaniu podcastu doszedłem do wniosku… że to nie jest konieczne. Firma nie musi zwiększać zatrudnienia z roku na rok.
By być bardziej precyzyjnym, może nie w takiej formie jak sobie dotychczas wyobrażałem – rozbudowy kompleksu szklano-biurowego będącego ostoją spokojnych etatów.
Nie muszę dążyć do tego, by przekształcić Wieżę w potężny konglomerat. Przecież nic mnie do tego nie zmusza.
Michał jest tego najlepszym przykładem – ciężką pracą zarabia bardzo duże pieniądze, a nie rozwinął swej firmy do rangi potężnej korporacji.
Zastanawiam się natomiast, czy jest możliwy model biznesowy, w którym pracuję sam, ale zatrudniam nie 3-4, lecz 40-50 osób, wyłącznie na zlecenie/faktury, gdzie każdy ma bardzo precyzyjnie określone, niewielkie obowiązki.
Reasumując – jeżeli dobrze czujesz się w jednosoobowej działalności, przynosi ona zyski, a sama praca sprawia satysfakcję to… po co to zmieniać?
Będzie o czym myśleć dziś przed zaśnięciem.
2. Firma ma generować zyski, nie koszty
Problem, który wisi nade mną do dzisiaj – gorsze niż nałóg. Często widząc rzecz, która nie do końca jest mi potrzebna, tłumaczę sobie konieczność jej zakupu tym, iż przyniesie mi duży “zysk” w postaci kosztów.
Niemalże fanatycznie chcę zbijać wielkość płaconego podatku, obiecując sobie iż to był ostatni raz.
I mimo prowadzenia firmy tyle lat, koszty są stale dla mnie najważniejsze. Tak bardzo, że zapominam o zyskach lub obiecuję sobie, że odbiję sobie większy zysk w następnym miesiącu.
Chyba sobie na czole gorącym żelazem wypalę parafrazę Billa Clintona, “zyski głupcze”. Tak by co rano w lustrze móc sobie o tym przypominać.
3. Czy trzeba od razu jak najszybciej zatrudniać pracowników na stałe?
Kolejna rzecz. I ten błąd od kilku lat popełniam notorycznie – na przemian próbując i rezygnując.
Co kilka miesięcy wpadam w pułapkę i szał zbędnego delegowania. To jest coś jak bąbel, który w pewnym momencie musi pęknąć – obliczam w myśli, ile czasu mogę zaoszczędzić, gdybym przerzucił część rzeczy, których nie lubię robić na zewnątrz. Pomijam jednocześnie ten fakt, iż nie do końca mam taką potrzebę. Po czym okazuje się, że zaoszczędzony czas… marnuję.
I o ile są rzeczy, które muszę wyznaczyć na Ani (graficzkę) lub Michałowi (webmaster, współtwórca Sardynek), to okazuje się, że rozwiązanie pozostałych problemów raczej zależy od mojej organizacji pracy. I nie muszę ich na gwałt przerzucać.
A zaoszczędzone środki lepiej przeznaczyć na inwestycje, które realnie przyniosą dochód w przyszłości – takie jak zlecanie nowych przepisów do diet czy też reklamę facebookową portali.
Brak środków na inwestycje boli i irytuje najbardziej, warto pracować więcej i planować precyzyjniej.
Co do samych współpracowników – to jest aspekt działalności, w którym popełniłem największą liczbę błędów. Z częścią rozstałem się w nieprzyjemnych okolicznościach, z częścią kończyłem współpracę po 3-4 miesiącach, bo koszty okazywały się niewspółcierpienie do efektów jakie oczekiwałem.
Tak, przyjanuszowałem, bo często okazywali się za drodzy.
Zatrudnianie pracowników zwłaszcza w branży kreatywnej to temat rzeka i wydaje mi się, że warto mu się sensownie przyjrzeć. O ile w AVG udało mi się wypracować pewne, ciekawe schematy, o tyle w Wieży system dopiero raczkuje. Ale powoli… damy radę 🙂
4. Rób swoje
Często łapię się na tym (dalej!), że wykonuję, rzeczy, których nie mam ochoty robić, ale robię bo… no właśnie nie wiem. Bo tak trzeba? Wypada? Bo ktoś będzie na mnie “zły”?
Niby takie proste, a potężnie dało do myślenia.
Nie trzeba się nikomu przypodobać, całego świata nie zbawimy.
To jest pierwszy aspekt.
A w drugim aspekcie – przy tworzeniu własnych produktów, nie trzeba powielać rozwiązań innych, nawet jeżeli siedzimy w podobnej branży. Jeżeli komuś coś się udało, nie oznacza, że u mnie zadziała tak samo. Nie mam całego know-how procesu, w jaki konkurent uzyskał efekt.
Kluczowym słowem w tym miejscu jest inspiracja, a nie kopiowanie.
5. Minimalizuj zobowiązania
Co punkt to celniejszy. Od roku zagryzam kły próbując zrzucać z siebie obowiązki. I wciąż ich mam za dużo. Mniej obowiązków wobec innych oznacza większą możliwość skupienia się na swojej pracy.
Warto mocniej podziałać na tym froncie. I żołądek spokojniejszy i wrzody będą mniejsze.
6. Nie rzucaj się na klientów
Obecnie mam olbrzymi komfort pracy z podmiotami zewnętrznymi. Obsługuję kilku stałych, dużych klientów, z którym od lat mamy ustalone warunki współpracy (CORE dystrybutor AVG, Dźwigi Katowice FUSUB Sołtys, KRAV MAGA SAGOT – tu prowadzę zajęcia) i… nie potrzebuję nowych.
Nie zrozumcie mnie źle.
To nie dlatego, że jestem taki super i pławię się w bogactwach niczym Sknerus MacKwacz.
Wynika to z faktu, że coraz mocniej poświęcam się swoim, autorskim projektom, tak iż nie byłbym w stanie klientowi zewnętrznemu zapewnić takiej obsługi, jakiej sam bym oczekiwał. A ten błąd popełniałem (niestety) wielokrotnie, najpierw zgadzając się na przyjęcie zlecenia, a później zastanawiając się czy mu podołam.
Rządza pieniądza była większa od zdrowego rozsądku i moich możliwości. Do dzisiaj się wstydzę niektórych realizacji.
Dlatego już (mimo, że czasem zdarzają się zapytania), nie realizuję zleceń dla firm zewnętrznych. I wiecie co? Dobrze mi z tym i spokojnie 😉